Krzyżyk metalowy w kolorze srebrnym z medalikiem św. Benedykta - emaliowany z jednej strony. Dostępny w 6 wariantach kolorystycznych emalii - niebieski, zielony, czerwony, biały, czarny i brązowy. UWAGA - rzeczywiste kolory mogą się nieco różnić od tych na zdjęciu.
Książka Sześć prawd wiary oraz ich skutki autorstwa Małgorzata Borkowska ️ Zamów online w Księgarni Internetowej PWN
Nauka wiary Toniemy w mnogości stworzeń. Wszystko, co nas otacza i co poznajemy, jest mnogie. Pozostawieni sami sobie, poszukując Boga po omacku, ze stworzeń, gotowi jesteśmy (jeśli w ogóle przyszło nam do głowy Boga szukać) wyobrazić sobie, że i On jest mnogi, i to jest myślenie pogańskie, kult wielu bogów. Jeden włada morzem, inny burzą, jeszcze inny księżycem i jego kadrami... Nie mogąc oddawać kultu wszystkim naraz, człowiek musiał wybierać, i tym samym stawiał siebie w pozycji arbitra i sędziego bogów, a w ostateczności — własnego głównego boga. Co jakiś czas w pogaństwie znajdował się umysł dość głęboki, żeby wznieść się ponad tę mnogość i domyślić się, że Bóg może być mimo wszystko tylko jeden. To znajdujemy u niektórych greckich filozofów. Nazywali go Pierwszym Bytem, pierwszym źródłem ruchu, pierwszą przyczyną — wychodząc z założenia, że skoro każda rzecz i każdy byt ma swoją bezpośrednią przyczynę, a ta znowu swoją przyczynę, to nie można tego ciągnąć w nieskończoność, musi być jakaś pierwsza przyczyna wszystkiego, a ta może być tylko jedna. Nadto i w oficjalnych religiach pogańskich znajdują się nieraz pojęcia i teksty monoteistyczne, ale są one dostępne tylko nielicznym wtajemniczonym, gdy cała reszta społeczeństwa oddaje kult setkom bogów, czy to wspólnych, czy tylko lokalnych. Tak było między innymi w starożytnym Egipcie i w Chinach. Tu i tam wśród ludów żyjących jeszcze w stanie, który cywilizacja europejska nazywa dzikim, odnajduje się do dzisiaj czysty monoteizm, który część religioznawców uważa za ślad objawienia pierwotnego. Niemniej to objawienie pierwotne miało miejsce tak dawno, że w ciągu upływających po nim tysiącleci większość ludzkości zapomniała o nim i przesłoniła je wielobóstwem: bardziej zrozumiałym, choć tragicznie błędnym. W pewnym jednak momencie historii ludzkości, mniej więcej cztery tysiące lat temu, Bóg widział, że przyszła pora na nawiązanie bezpośredniego kontaktu. To jest chwila powołania Abrahama, „ojca naszej wiary”. Stroną tego kontaktu staje się najpierw sam Abraham, po nim jego potomstwo, rozrastające się z rodziny w plemię, z plemienia w naród. Bóg, objawiając się temu narodowi i wychowując go, uczy go przede wszystkim tej właśnie prawdy: że jest JEDEN. Niejasną pamięć ludzkości lub też jeszcze bardziej niejasne intuicje mędrców potwierdza odtąd bardzo wyraźnie objawienie Boże: Słuchaj, Izraelu, nasz Bóg to Bóg jedyny. Będziesz miłował twojego Boga z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił (...). Bójcie się Boga swego, Jemu się oddajcie, Jemu służcie (Pwt 6,4n; 10,20). To mówi Stary Testament, a nowy przyświadcza: Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest (Ef 4,5). Nauka moralna Zacytowany tu tekst księgi Powtórzonego Prawa wyprowadza ze sformułowanej prawdy wniosek praktyczny: Skoro Bóg jest jeden, to Jemu należy się nasza niepodzielna miłość i służba. Nie ma drugiego do wyboru, ani żadnej porównywalnej z Nim wartości, którą by można postawić przed Nim, na pierwszym miejscu. Szukanie kogoś czy czegoś takiego byłoby mrzonką, stratą czasu — i stratą jedynej okazji do skorzystania z faktu, że to On sam pierwszy szuka naszej przyjaźni. Przylgnąć do Jedynego i służyć Mu — to wierność, podstawowa cnota wierzącego. Wierność nie jest z naszej strony łaską czynioną Bogu, ona Mu się po prostu należy, z czystej sprawiedliwości, dlatego że jest i że jest Bogiem; a także z wdzięczności, dlatego że nas stworzył do bliskości z sobą i że nas do niej wzywa. Można dodać i trzecią motywację: wzgląd na nasze własne zbawienie i szczęście wieczne. Tę motywację podkreśla jedna z nowych prefacji mszalnych, ale niewątpliwie ważniejsze są dwie poprzednie, a już zwłaszcza pierwsza: Bogu się nasza wierność należy dlatego, że jest Bogiem. Wierność polega na trwałym nastawieniu się ku Bogu. Ilekroć trzeba dokonać wyboru, człowiek wierny postara się dokonać go według rozpoznanej lub przynajmniej domyślnej woli Boga; wybierać zgodnie z sumieniem ukształtowanym przez Jego naukę; inaczej mówiąc, wybrać Jego, a nie jakiekolwiek inne wartości, choćby pożądane. Pierwsze i Drugie z Dziesięciorga Przykazań mówią to wyraźnie: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną (Wj 20,3; por. Pwt 5,7) — a to znaczy nie tylko, że nie postawisz ich przede Mną, na pierwszym miejscu, ale że nie będziesz wobec Mnie, przed Moim obliczem, w Mojej obecności (a ta jest wszędzie) mieć żadnego przedmiotu czci i miłości takiej, jaka się Mnie i tylko Mnie należy. Wszelka inna miłość musi być częścią tej jednej, musi być jej poddana i w niej zawarta. Nie będziesz brał imienia Pana, Boga twego na daremno (Wj 20,7; por. Pwt 5,11) — to znaczy, że w twoich ustach Moje imię ma być właśnie Moim imieniem, a nie wykrzyknikiem tylko; więc nie będziesz go nadużywał jako środka do wyrażania nastrojów czy pasji, ale tylko jako rzeczywistego zwrotu do Mnie. Tylko do modlitwy. Obok wierności Bogu i Jego nakazom jest jeszcze drugi obowiązek, który dla nas wypływa ze znajomości prawdy o Bogu Jedynym, mianowicie kult. Chodzi o zewnętrzne wyrażenie czci dla Boga przez udział w modlitwie liturgicznej, zbiorowej, ale także o modlitwę serca czy to podczas liturgii, czy poza nią. Przykazanie Trzecie: Pamiętaj, abyś dni święte święcił (Wj 20,8; por. Pwt 5,15) — wprowadza nas w roczny rytm modlitwy i pracy, jedno i drugie ku uwielbieniu Boga, ale dni w szczególny sposób poświęcone Bogu są środkiem do zachowania pamięci o Nim także i przez resztę czasu. Z tym człowiek zawsze miał kłopot. Prorocy Izraela mieli do czynienia ze społecznością pracowitych groszorobów, którzy uważali to sobie za krzywdę i ciężki podatek, że co tydzień trzeba zarabianie przerwać. Dlatego Izajasz uczył, że trzeba szabat nazywać swoją rozkoszą, a dzień święty Pana czcigodnym (por. Iz 58,13); trzeba widzieć sens i radość w możliwości świętowania i modlitwy. W naszych czasach błąd jest dość często ten sam, ale jeszcze częściej inny: widzi się w dniu Pańskim tylko możliwość odpoczynku, urządzenia sobie całego dnia według swoich pojęć o przyjemności; i biada, jeśliby kto przypominał o związanych z tym dniem „obowiązkach religijnych”. Może dzieje się tak dlatego, że mnóstwo ludzi mówi i myśli bezosobowo o „religii”, a nie osobowo o Bogu. Z naszej wierności Bogu wypływa także nakaz wszelkiej innej wierności, do której są okazje w ludzkim życiu: wierności danemu słowu, wierności przyjętym obowiązkom, wierności zawartej przyjaźni i wierności małżeńskiej. Zwłaszcza właśnie tej ostatniej (w Dekalogu jest to materia Szóstego i Dziewiątego Przykazania): bo związek małżeński jest dalekim cieniem miłości łączącej Boga i ludzi, a więc powinien naśladować jej cechy, wierność i ofiarność, a nie lekkomyślność i egoizm. Życie monastyczne Stan zakonny wynaleziono po to, żeby umożliwić przynajmniej niektórym ludziom, powołanym do tego przez Boga, oddanie się bez reszty tej jedynej, największej miłości: miłości do Jedynego. Reguła, przepisy, zwyczaje — wszystko to tak ustawia nasze życie, żeby było w nim jak najmniej miejsca na przywiązania do ziemskich rzeczy i do siebie samych; żeby się serce mogło od nich nieustannie odrywać, a całe przylgnąć do Boga: Jemu się oddajcie, Jemu służcie (Pwt 10,20). Tę możliwość (którą ludzie z zewnątrz błędnie nazywają „surowością reguły”), musimy sobie cenić. I trzeba z nią współpracować, bo wszyscy mamy serce podzielone, takie które chciałoby część dawać Bogu, a część zachować dla siebie. Scalanie naszego serca (i to po „Bożej stronie” podziałki) to praca na całe życie. Nawet w klasztorze i nawet ludzi, którzy dla wstąpienia tutaj wyzbyli się wielkich ziemskich „skarbów”, może kusić przywiązywanie się do drobiazgów, posiadanie ich na własność, przeciąganie na swoją stronę różnych rzeczy albo praw, albo przywilejów, albo decyzji. Reguła pozwala nam rozpoznać tę pokusę już przez to samo, że takie przywłaszczanie utrudnia. Ona także powinna nam uświadomić, że nie ma sensu dążyć w klasztorze do „realizowania siebie” (modny dziś w świecie ideał), ale trzeba dążyć do realizowania swojego powołania. To pierwsze robiłoby z nas pogan zajętych kultem własnego „ja”; to drugie pozwala nam wielbić Tego, który sam JEDEN godny jest uwielbienia. Paradoksalnie więc mówiąc, mniszki nie powinna obchodzić „religia”; powinien ją obchodzić Bóg. Nie coś, ale Ktoś. „Religia” to jest moja postawa, mój zespół przekonań i praktyk, a więc w gruncie rzeczy nadal ja. Bóg to jest to jedyne „Ty”, godne, aby Mu oddać życie i jeszcze mieć to sobie za przywilej i łaskę. Najgorszą herezją wszech czasów jest traktowanie Boga jako tematu; mówienie i myślenie o Nim, zamiast mówić i myśleć do Niego. Skutkiem takiego bezosobowego podejścia jest najpierw podzielone serce, a w dalszym rozwoju sprawy — faktyczna, choć może nieuświadomiona i niedeklarowana, niewiara. Małgorzata Borkowska OSB, Sześć prawd wiary oraz ich skutki Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC opr. mg/mg Informacje o Małgorzata Borkowska OSB Sześć prawd wiary - 7367771169 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2018-06-14 - cena 22 złGdzie jest miłość, musi być kontakt. Ba, drobiazg! Kontakt z Niewidzialnym, gdy my jesteśmy cieleśni, ze Świętym, gdy my jesteśmy grzeszni? Czy jest w ogóle możliwy, a jeśli tak, czy ta świętość człowieka nie unicestwi? Pustelnikiem zostawał człowiek, który w ten sposób chciał faktycznie i nieodwołalnie wyrazić swój wybór Boga. Ktoś mógłby tu chcieć dopowiedzieć „wybór Boga jako najwyższej wartości” – ale nie bójmy się użyć lepszego słowa: wybór Boga jako swojej najwyższej miłości. (Wartość jest pojęciem bezosobowym, miłość możliwa jest tylko między osobami; to niby drobna różnica w słowach, ale nasze słowa kształtują nasza postawę i sposób myślenia, a nie ma głupszej rzeczy niż kobieta myśląca w kategoriach bezosobowych.) Gdzie jest miłość, musi być kontakt. Ba, drobiazg! Kontakt z Niewidzialnym, gdy my jesteśmy cieleśni, ze Świętym, gdy my jesteśmy grzeszni? Czy jest w ogóle możliwy, a jeśli tak, czy ta świętość człowieka nie unicestwi? Czytamy, że żaden człowiek nie może zobaczyć Boga i zachować życie; a także: Kto śmiałby zbliżyć się do Mnie niepowołany? (por. Jr 30,21). Na to odpowiedź jest, z jednej strony, że gotowi jesteśmy dać za ten kontakt życie; a z drugiej, że jest on rzeczywiście niemożliwy bez powołania, to znaczy bez inicjatywy ze strony samego Boga; ale Bóg z taką inicjatywą do nas wyszedł i pozwala się poznawać, na razie jeszcze niejasno, jakby w odbiciu lustrzanym, ale obiecane mamy i pełne poznanie. Na tym się opiera możliwość modlitwy. I okazuje się w praktyce, że ten modlitewny kontakt, którego tak pragniemy, wcale nie jest łatwy, albo może my go nie aż tak bardzo pragniemy, jak nam się wydaje. Abba Agatona bracia pytali: „Ojcze, która cnota lub dzieło jest najtrudniejsze ze wszystkich?” Odrzekł: „Wybaczcie – wydaje mi się, że nie ma trudu tak wielkiego jak modlitwa. Bo zawsze kiedy człowiek chce się modlić, nieprzyjaciele starają się mu przeszkadzać: wiedzą bowiem, że mu inaczej nic nie zrobią, a tylko gdyby go powstrzymali od modlitwy. I w każdym innym ćwiczeniu, jakiego by się człowiek podjął, jeśli jest wytrwały, zdobywa łatwość; w modlitwie zaś aż do ostatniego tchu potrzeba walki” (9). Modlitewny kontakt, którego tak pragniemy, wcale nie jest łatwy, albo może my go nie aż tak bardzo pragniemy, jak nam się wydaje. Pokusy na tej drodze są bowiem liczne. Po pierwsze, nasza własna słabość i niepełna wola. Już apostołom wydawało się, że wierzą, i to z całego serca, a Pan Jezus mówił im: Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczyczne… Mówiąc po polsku, powiedziałby zapewne: jak ziarnko maku. Otóż ważne jest to „gdybyście”: bo wbrew temu, co im się wydawało, nawet tak malutkiej nie mieli. Lewis wkłada w usta Starego Diabła uwagę, że ludzie o wiele mniej pragną zbliżenia się do Boga, niż im się wydaje, i często ku swemu przerażeniu otrzymują więcej, niż zamawiali. A św. Teresa Wielka mówi, że aby zacząć drogę ku Bogu, wystarczy – i tu śliczne zdrobnienie hiszpańskie: una determinacioncilla – „maleńkie zdecydowanie, odrobina zdecydowania”; ale jakże trudno nieraz nawet i o tę odrobinę. Człowiek wiecznie się boi, że Bóg mu zburzy porządek, do którego już przywykł i w którym się zagnieździł; i słusznie, bo nieraz rzeczywiście burzy. Abba Lot przyszedł do abba Józefa i powiedział: „Abba, jak umiem, tak wypełniam moją małą regułę co do oficjum, postu, modlitwy, rozmyślania, milczenia... Jak umiem, tak się staram o czystość myśli... Co mam jeszcze robić ponadto?” A starzec powstał i wyciągnął ręce do nieba, i jego palce stały się jakby dziesięć pochodni. I rzekł: „Jeśli chcesz, stań się cały jak płomień” (Józef 7). Niejeden woli dreptać w miejscu przez całe życie niż narazić się na ten płomień. A błogosławiony, jeżeli przynajmniej odkryje w sobie tę niechęć i razem z całą resztą swojej słabości ofiaruje ją Bogu. Po drugie, błędne teorie, oparte najczęściej na jednostronnej (a dla naszej spaczonej natury wygodnej) interpretacji słów Pisma św. Do abba Lucjusza do Enaton przyszli kiedyś mnisi zwani euchitami; a starzec ich zapytał: „Jaką ręczną pracą wy się zajmujecie?” Odrzekli: „My pracy ręcznej nie tykamy, ale według słów apostoła modlimy się nieustannie”. I spytał starzec: „Czy nie jadacie?” Odpowiedzieli: „Owszem”. On rzekł: „Kiedy więc jecie, któż modli się za was?” I pytał dalej: „Czy nie sypiacie?” Odpowiedzieli: „Owszem”. A starzec na to: „Kiedy więc śpicie, któż modli się za was?” I nie mieli na to odpowiedzi. A on powiedział: „Wybaczcie mi, ale nie tak żyjecie, jak mówicie. A ja pokażę wam, że wykonując pracę ręczną, modlę się nieustannie. Bo trwając w obecności Bożej zwilżam sobie włókna palmowe; a siedząc i skręcając linę mówię: Zmiłuj się nade mną, Boże, w miłosierdziu swoim: w ogromie swej litości zgładź nieprawość moją”. I zapytał ich: „Czyż to nie modlitwa?” Odpowiedzieli: „Owszem”. On zaś mówił dalej: „I kiedy tak spędzę cały dzień na pracy i modlitwie, zarabiam mniej więcej szesnaście groszy: z tych dwa składam w bramie kościoła, a za resztę się utrzymuję. Ten zaś, kto weźmie tamte dwa grosze, modli się za mnie czy ja jem, czy śpię: a tak za pomocą Bożą wypełniam nakaz modlitwy nieustannej”. (Lucjusz, jedyny apoftegmat). Inaczej mówiąc, ci mnisi uważali się za zwolnionych z pracy zarobkowej, ponieważ się modlą; w ten sposób stawali się pasożytami, a jednocześnie ich modlitwa traciła wartość szczerego szukania Boga; stawała się po prostu źródłem utrzymania. Takich specjalistów było więcej, a cytatami biblijnymi potrafili sypać jak z rękawa. Pewien brat przyszedł do abba Sylwana na górę Synaj, a widząc jak bracia pracują, powiedział do starca: „Nie pracujcie na ten pokarm, który ginie, bo Maria wybrała lepszą cząstkę. Starzec zwrócił się do swego ucznia: „Zachariaszu, daj temu bratu książkę i umieść go w pustej celi”. A kiedy nadeszła godzina jedenasta, ów brat patrzył na drzwi, spodziewając się zaproszenia na posiłek; ale ponieważ nikt po niego nie przyszedł, wstał i poszedł do starca. I zapytał: „Abba, czy dzisiaj bracia nie jedli?” Starzec odpowiedział: „Owszem”. On na to: „A dlaczegoście mnie nie wezwali?” Odrzekł starzec: „Bo ty jesteś człowiek duchowy i nie potrzebujesz takiego pokarmu; a my cieleśni chcemy jeść, i dlatego pracujemy. Ty zaś wybrałeś lepszą cząstkę, czytasz przez cały dzień i nie chcesz jeść pokarmu cielesnego”. Gdy on to usłyszał, upadł do nóg starca, mówiąc: „Wybacz mi abba”. Starzec mu rzekł: „Na pewno także i Maria potrzebuje Marty: bo z Marty powodu także i Maria słynie” (Sylwan 5). Przeszkodą w modlitwie jest żądanie za wiele od razu czyli pseudo-mistyka. Po trzecie, przeszkodą w modlitwie jest żądanie za wiele od razu czyli pseudo-mistyka. Oczywiście człowiek, który wie coś niecoś o swojej słabości nie będzie marzył o wizjach i czynieniu cudów; ale ten, który nie wie, owszem marzy, a nieraz nawet próbuje sobie i innym wmówić, że jakieś cudowne właściwości już posiadł. Poza pychą jest to także pogoń za przeżyciami; przekonanie, że Boga trzeba „przeżyć”, że to się człowiekowi „należy” i że „przeżycie” jest istotą życia duchownego. Jest to błąd równie szkodliwy co rozpowszechniony. Ba, pamiętam nawet księdza, który twierdził, że jego zadaniem jako duszpasterza jest „dostarczanie wiernym religijnych przeżyć”. Inaczej mówiąc, traktował Boga bezosobowo, jako coś w rodzaju kranu, z którego mogą płynąć miłe „przeżycia” i który człowiek odkręca i zakręca do woli, byle się nauczył, jak się to robi. Ale wartości modlitwy nie mierzy się przeżyciem. Ludzie, którzy o tym nie wiedzą, albo nie chcą pamiętać, wyrabiają się na łowców świętych przeżyć, duchowych uniesień, tylko bieda w tym, że o takie coraz im trudniej, z tej prostej przyczyny, że zdolność do ich odczuwania pomału maleje. Otóż nie to jest ważne, cośmy odczuli i przeżyli, ale to, ile okazaliśmy wierności Bogu, który wszedł w nasze życie. Inaczej będzie to tylko kręcenie się dookoła siebie samego; a Bóg zapomniany stoi w kącie. Ryzyko dostrzeżenia Go trzeba podjąć, nie dla swojej przyjemności, ani dla swojej doskonałości; przyjemność bywa zresztą latami nieobecna, a doskonałość i tak pozostaje wielce łaciata. Trzeba je podjąć po prostu z wdzięczności za to, że On sam pierwszy nas umiłował i wszedł w nasze życie i w naszą codzienność. Uznawać to, dziękować Mu za to – to modlitwa bardziej autentyczna niż wszelkie metody i techniki. Kiedy się dąży do kontaktu osobowego, ja-Ty, owo „Ty” staje się tak ważne, że przestajemy się oglądać na potrzeby i przeżycia swojego „ja”, tak samo, jak kiedy się ma do czynienia, na przykład, z kimś chorym, nad kim sprawuje się opiekę. A nie może być głębokiej modlitwy tam, gdzie człowiek chce przeżywać religijne wzruszenia i do tego przede wszystkim dąży: taki człowiek mierzy wartość modlitwy czułością osiągniętych na niej uczuć i kręci się nadal wokół własnej osi jak pies goniący własny ogon. Ów ksiądz robił niestety wszystko, by trzymać wiernych na płyciźnie. Tymczasem prawdziwy kontakt, prawdziwa modlitwa musi prędzej czy później zacząć obywać się bez uczuciowych „przeżyć”. Przeżyć można coś, doznać można czegoś; ale Bóg jest Kimś, nie czymś; i po pierwsze sam decyduje o stopniu kontaktu z nami, a po drugie nie jest naszym celem przeżyć Go, tylko uwielbić. Pogoń za przeżyciami jest jedną więcej pokusą. Ojcowie znali dobrze tę pokusę i niejeden jej rzeczywiście uległ; aż do prób cudotwórstwa. Był taki, który rzucił się do studni, twierdząc, że aniołowie zapewnią mu miękkie lądowanie; wyciągnięto go stamtąd połamanego i z tych potłuczeń umarł wkrótce, a co najdziwniejsze – jak notuje autor zbioru apoftegmatów – to że nawet wtedy nie zmienił zdania i twierdził, że ma aniołów do posługi. Tę historyjkę zanotowano bezimiennie… jak zwykle w wypadkach, kiedy rzecz była mało budująca. Z tej racji wielcy nauczyciele i ojcowie, nawet jeśli otrzymali od Boga dar czynienia cudów, starali się z niego nie korzystać, a nawet modlili się o jego cofnięcie, wiedząc, że bez cudotwórstwa, widzeń i ekstaz można się zbawić, ale z pychą w sercu to już trudniej. Opowiadano o pewnym starcu, że diabeł pokazał mu się w świetlistej postaci, mówiąc: Jestem Chrystus. Na jego widok starzec zamknął oczy. Diabeł zapytał: Dlaczego oczy zamykasz? Jestem Chrystus! Starzec na to: Ja nie chcę Chrystusa oglądać na ziemi, tylko w niebie. Na te słowa diabeł zniknął (Nau 41). Starzec rozpoznał więc pokusę, która usiłuje wykorzystać, przez spaczenie, to, co w człowieku najwznioślejsze: jego tęsknotę do Boga. Pokusą tych, których ojcowie określali jako „doskonałych”, to znaczy już w życiu monastycznym wyćwiczonych, jest właśnie zachwyt nad własną doskonałością i przekonanie, że ona zasługuje na nagrodę, i to już tutaj. I to właśnie jest najgłębszy upadek. Oczywiście przekonanie o własnych cnotach może zjawić się i na początku drogi, ale tam zwykle nasi bliźni szybko nam je korygują, na szczęście; tak pouczył pewnego brata jego mistrz duchowy w ślicznej opowieści. Pewien brat zapytał starca: Co mam robić, bo szarpie mnie pokusa próżnej chwały? Starzec na to: I słusznie, bo przecież to ty stworzyłeś niebo i ziemię! Brat słysząc to doznał skruchy, padł mu do nóg i zawołał: Wybacz mi: nic takiego nie zrobiłem! Starzec odrzekł: Jeżeli Ten, który je stworzył, przyszedł do nas w pokorze, to ty, który jesteś tylko błotem, z czego się pysznisz? Gdzież twoje dzieła, nieszczęśniku? (Nau 483) Niemniej według Ojców błędem jest mniemać, że z biegiem czasu coraz mniej nam grozi przeszkód i trudności w modlitwie; że kiedy już się w niej dobrze wyćwiczymy, to niejako automatycznie będziemy wpadać w ekstazę. Abba Antoni powiedział do abba Pojmena, że takie oto jest wielkie dzieło człowieka: winę swoją na siebie zawsze brać przed Bogiem, a pokusy spodziewać się aż do ostatniego oddechu (4). Ten sam Antoni bywał czasem wręcz przerażony taką perspektywą: Powiedział abba Antoni: „Zobaczyłem wszystkie sidła nieprzyjaciela rozpostarte na ziemi, jęknąłem więc i powiedziałem: «A któż się im wymknie?» I usłyszałem głos mówiący do mnie: «Pokora» (7).” Aż wreszcie odkrył w takiej sytuacji głęboki i radosny sens: Ten sam powiedział: „Nikt nie może wejść do Królestwa Niebieskiego nie wypróbowany. Zabierz pokusy – rzecze – a nikt nie będzie zbawiony” (5). Według Ojców błędem jest mniemać, że z biegiem czasu coraz mniej nam grozi przeszkód i trudności w modlitwie To więc były pierwsze dwa warunki dobrej modlitwy: pokora i poprawne rozumienie tego, czym modlitwa jest. Ale istnieje jeszcze trzeci, bardzo ważny warunek: zgodność modlitwy z życiem. Mówił abba Mojżesz: „Jeśli postępowanie nie zgadza się z modlitwą, na próżno trudzi się taki człowiek” (17). Abba Nil wyjaśnia to w serii krótkich zdań: Powiedział abba Nil: „Cokolwiek z zemsty uczynisz bratu, który cię skrzywdził, to wszystko stanie się dla ciebie przeszkodą w czasie modlitwy” (Nil 1). Powiedział także: „Modlitwa jest dzieckiem łagodności i opanowania” (Nil 2). Powiedział także: „Sprzedaj to, co posiadasz, i rozdaj ubogim (Mt 19,21), a wziąwszy swój krzyż zaprzyj się samego siebie (Mt 16,24), abyś mógł się modlić bez przeszkody” (Nil 4). Powiedział także: „Cokolwiek zniesiesz cierpliwie jako mądry, to ci przyniesie owoc w czasie modlitwy” (Nil 5). Powiedział także: „Jeśli chcesz modlić się jak należy, nie chowaj w duszy smutku: inaczej biegniesz na próżno” (Nil 6). Powiedział także: „Nie pragnij, aby twoje sprawy tak się potoczyły, jak tobie wydaje się dobrze, ale tak, jak się podoba Bogu: a wtedy będziesz spokojny i wdzięczny na modlitwie” (Nil 7). A więc do modlitwy przygotowuje życie: a w nim przede wszystkim cierpliwość, przebaczenie, wolność od przywiązań i poddanie się woli Bożej. Jak konkretnie wyglądała modlitwa pustelników? Była oczywiście zróżnicowana. Trochę zależało od indywidualnych zdolności; czytamy o nowicjuszu, którego nauczono psalmu pierwszego (na pamięć, był jak większość analfabetą) i który powiedział: „Dosyć, to mi na razie wystarczy”, po czym odmawiał ten psalm przez cały rok, zastanawiając się nad jego treścią, a po roku przyszedł nauczyć się następnego. Normalnie jednak uczono się na pamięć całego psałterza, odmawiając część w stałych godzinach modlitwy, resztę przy pracy. Z tego odmawiania wersetów psalmów przy pracy urosła modlitwa jednego wezwania, dzisiaj zwana modlitwą Imienia Jezusa, w której powtarzano jeden tylko werset. Była także modlitwa prywatna, wewnętrzna; jej treści oczywiście nie znamy, musiała zresztą być inna u każdego w miarę zdolności i potrzeb; wiadomo jednak, że taki np. Arseniusz w sobotę wieczorem stawał do modlitwy zwrócony twarzą do wschodu i słońce zachodziło za jego plecami; a kończył tę modlitwę, gdy mu znowu zaświeciło w twarz. Mawiał, że pół życia zmarnował w świecie, więc drugą połową musi to Bogu nagrodzić. Fragment książki „Sześć prawd wiary oraz ich skutki”Boimy się wielkich słów, i słusznie, bo nie trzeba ich nadużywać; ale jednak używać ich trzeba. Człowiek jest uczniem własnych słów, bo jeśli o czymś (lub o kimś) nie mówi, to i myśleć o tym przestaje. Nie jest wszystko jedno, czy mówimy „Bóg” czy „religia”; czy mówimy „Chrystus” czy „chrześcijaństwo”. Nie ma dla człowieka większego skarbu niż to, co Bóg mu objawia o Sobie. W przekładzie na ludzki język i ludzki system pojęć nazywa się to teologią albo dogmatyką. I wielką krzywdę robimy sobie i innym, jeśli naukę wiary zbywamy jako coś mniej potrzebnego, a ograniczamy się do systemu etyki jako „egzystencjalnego” w przeciwieństwie do „teorii”. Ta książka powstała właśnie jako pomoc dla formatorek w zakonach żeńskich. W męskich większość braci kończy seminarium – i oby po zaliczeniu traktatów dogmatycznych nie odkładali Prawdy Bożej do lamusa jako „teorii”, co się niestety kogoś do klasztoru, akceptując kandydatkę, zakładamy, że skoro jej serce jakoś „dogadało się” z Bogiem, ma ona pojęcie o prawdach wiary, czerpane z nauki religii w szkole, z życia liturgią w parafii czy w grupach modlitewnych, oraz z lektury Pisma św. Jej pojęcia mogą w tym czy innym punkcie wymagać korekty, jeśli ukształtowane zostały na podstawie popularnych opinii bardziej niż na podstawie teologii, ale w każdym razie jakiś system tych pojęć kandydatka posiada. Dla ich uporządkowania i powtórki zaproponowałam serię wykładów na temat sześciu podstawowych prawd wiary. Każdej z tych prawd poświęcone są dwa lub więcej wykładów, których treść tak jest ułożona, by ukazać łączność między teologią dogmatyczną i moralną. Teologia moralna jest w tym ujęciu konsekwencją teologii dogmatycznej i stanowi z nią jedno; a z jednej i drugiej wypływają nadto zasady życia zakonnego, tworząc razem spójny system przekonań i układ materiału, rezygnując z systematycznego wykładu i ryzykując przemieszanie tematów i liczne powtórzenia, ma pomimo to cel bardzo ważny. Chodzi o ukazanie, jak ściśle wiążą się ze sobą poszczególne prawdy wiary, a zwłaszcza – jak nierozerwalnie i w konieczny sposób stanowią jedno dogmatyka i etyka, prawdy wiary i przykazania. Istnieje dość powszechna tendencja do ich rozdzielania i do ograniczania zainteresowań do samej tylko etyki – jak gdyby dało się oddzielić plany Boga dotyczące człowieka od samej natury Boga, z której te plany wypływają. Przez układ tych konferencji staramy się więc zapobiegać przeszczepianiu się takiej postawy do naszych klasztorów. Podobnie partie tekstu dotyczące życia monastycznego mają wykazać w różnych aspektach związek tego życia z treścią naszej wiary i jego głębokie osadzenie w niej. Nie jest ono bowiem jakimś zewnętrznym i niekoniecznym dodatkiem do naszej wiary, jakby lukrem na cieście – ale jej owocem, czerpiącym soki z jej najgłębszych korzeni; i naszym sposobem wyrażania jej czynem. I z tej racji im więcej o Panu wiemy, tym lepiej. A szukamy tej wiedzy w Piśmie św. i w interpretującej je nauce Kościoła. Każda epoka stawia Objawieniu Bożemu inne pytania, ale właśnie dlatego Kościół stara się przemówić do każdej epoki jej własnym językiem. Inaczej w starożytności, inaczej w średniowieczu… I po każdej epoce zostaje spuścizna, której nie wolno lekceważyć, a przynajmniej nie można bez szkody (Małgorzata Borkowska OSB) Małgorzata Borkowska Sześć prawd wiary oraz ich skutki 13,72 zł Dodaj do koszyka Małgorzata Borkowska Porozmawiajmy jak Borkowska z Borkowskim 12,13 zł ISBN: 9788373547841 EAN: 9788373547841 oprawa: Miękka Wydawca: format: język: polski liczba stron: 208 rok wydania: 2021 Nie ma jeszcze oceny, możesz być pierwszym, który ocenił! Nie ma dla człowieka większego skarbu niż to, co Bóg mu objawia o Sobie. W przekładzie na ludzki język i ludzki system pojęć nazywa się to teologią albo dogmatyką. I wielką krzywdę robimy sobie i innym, jeśli naukę wiary zbywamy jako coś mniej potrzebnego, a ograniczamy się do systemu etyki jako „egzystencjalnego” w przeciwieństwie do „teorii”. Już nie mówiąc o tym, że etyka nie wypływająca ze znajomości Boga traci oparcie i autorytet, wisi w pustce i szybko zanika – ale to jest także zatajenie głównej życiowej prawdy. Tej mianowicie, że żyjemy w świecie nie przez nas stworzonym, ani nie dla naszych małych celów, i że póki o tym nie chcemy wiedzieć, nigdy w nim nie znajdziemy żadnego sensu. Na tym należy oprzeć zarówno życie modlitwy, jak i katechezę i formację w zakonach. Ta książka powstała właśnie jako pomoc dla formatorek w zakonach żeńskich. W męskich większość braci kończy seminarium – i oby po zaliczeniu traktatów dogmatycznych nie odkładali Prawdy Bożej do lamusa jako „teorii”, co się niestety zdarza. Przyjmując kogoś do klasztoru, akceptując kandydatkę, zakładamy, że skoro jej serce jakoś „dogadało się” z Bogiem, ma ona pojęcie o prawdach wiary, czerpane z nauki religii w szkole, z życia liturgią w parafii czy w grupach modlitewnych, oraz z lektury Pisma św. Jej pojęcia mogą w tym czy innym punkcie wymagać korekty, jeśli ukształtowane zostały na podstawie popularnych opinii bardziej niż na podstawie teologii, ale w każdym razie jakiś system tych pojęć kandydatka posiada. Dla ich uporządkowania i powtórki zaproponowałam serię wykładów na temat sześciu podstawowych prawd wiary. Każdej z tych prawd poświęcone są dwa lub więcej wykładów, których treść tak jest ułożona, by ukazać łączność między teologią dogmatyczną i moralną. Teologia moralna jest w tym ujęciu konsekwencją teologii dogmatycznej i stanowi z nią jedno; a z jednej i drugiej wypływają nadto zasady życia zakonnego, tworząc razem spójny system przekonań i wskazówek. Taki układ materiału, rezygnując z systematycznego wykładu i ryzykując przemieszanie tematów i liczne powtórzenia, ma pomimo to cel bardzo ważny. Chodzi o ukazanie, jak ściśle wiążą się ze sobą poszczególne prawdy wiary, a zwłaszcza – jak nierozerwalnie i w konieczny sposób stanowią jedno dogmatyka i etyka, prawdy wiary i przykazania. Istnieje dość powszechna tendencja do ich rozdzielania i do ograniczania zainteresowań do samej tylko etyki – jak gdyby dało się oddzielić plany Boga dotyczące człowieka od samej natury Boga, z której te plany wypływają. Przez układ tych konferencji staramy się więc zapobiegać przeszczepianiu się takiej postawy do naszych klasztorów. Podobnie partie tekstu dotyczące życia monastycznego mają wykazać w różnych aspektach związek tego życia z treścią naszej wiary i jego głębokie osadzenie w niej. Nie jest ono bowiem jakimś zewnętrznym i niekoniecznym dodatkiem do naszej wiary, jakby lukrem na cieście – ale jej owocem, czerpiącym soki z jej najgłębszych korzeni; i naszym sposobem wyrażania jej czynem. I z tej racji im więcej o Panu wiemy, tym lepiej. A szukamy tej wiedzy w Piśmie św. i w interpretującej je nauce Kościoła. Każda epoka stawia Objawieniu Bożemu inne pytania, ale właśnie dlatego Kościół stara się przemówić do każdej epoki jej własnym językiem. Inaczej w starożytności, inaczej w średniowieczu… I po każdej epoce zostaje spuścizna, której nie wolno lekceważyć, a przynajmniej nie można bez szkody (Małgorzata Borkowska OSB) Recenzje x T4eDEqZ.