Tenisista zaproponował aktorce, aby razem wybrali się na narty. Ona zaś w odpowiedzi zaprosiła go na pierwszą randkę do domu. Jak sama mówiła po latach, na to spotkanie celowo nie pomalowała się, aby Dominik Zygra zobaczył ją w naturalnej wersji. Podczas pierwszej randki nie obyło się jednak bez wpadki. napisał/a: angelaxxx 2006-11-10 16:20 mieliście kiedyś jakąś wpadke związana z prezerwatywa?? np. czy pękła albo została w środku?? i czy mieliście jakieś konsekwencje z tym związane?? czekam na odpowiedzi bo dla mnie to bardzo ważne pozdrawiam napisał/a: atka83 2006-11-10 20:28 Tak podczas naszego pierwszego razu zuzyliśmy 3 prezerwatywy,bo nie wiem czemu ciągle nam się zsuwała A jedna została w prawie w środku,mój wtedy jeszcze facet musiał ją wyciągać napisał/a: Anetka1 2006-11-11 10:44 Nam się chyba też kiedyś przytrafiła taka wpadka, ale dokładnych okoliczności to nie pamiętam :) napisał/a: ami1 2006-11-13 11:54 My nie mieliśmy takiej wpadki napisał/a: Martunia79 2006-11-24 23:17 Mi sie to przydazyło, z moim pierwszym facetem ( jakies 5 lat temu) . Poszlismy sie kochac na działke, do altanki. Nie chcielismy zapalać swiatła, zeby nikt nas nie widział Kochalismy sie namiętnie...z prezerwatywa.... i po sexiku nie moglismy jej znaleść Szok! Przerylismy cała altanke łózko i nic!! Jka sie okazało na drugi dzień prezerwatywa była we mnie, w srodku..... Na szczescie nie było zadnych konsekwencji i całe szczęscie. Dziś nie wyobrażam sobie byc z tym facetem !! napisał/a: angelaxxx 2006-11-25 11:02 Martunia79 napisal(a):Dziś nie wyobrażam sobie byc z tym facetem !! ale przez tą wpadkę?? napisał/a: Madziulka1 2006-11-25 11:39 o kurcze niezla wpadka... Ja na cale szczescie nie mialam nigdy takich niespodzianek :) napisał/a: Kinia 2006-11-25 15:47 Mojej kolezance kiedys pekla i to dzien przed egz na studia ale nie bylo konsekwencji, a gumka dobrej jakosci byla... napisał/a: iza19821 2006-11-25 16:03 tez mi sie nie przypomina zadna wpadka napisał/a: dark_salve 2006-11-25 16:46 Też miałem kiedyś i na szczęście tylko raz małego zonka, potem jeszcze brak okresu u ex i tysiąc różnych zdarzeń - szykowaliśmy się na ciążę... 3 testety ciążowe i każdy mówił coś innego... miesiąc później w kawiarni omawialiśmy co teraz i ... podczas picia mrożonej kawy wszystko się wyprostowało... i na szczęście nie było żadnych niespodzianek (kinder niespodzianek). napisał/a: atka83 2006-11-25 21:08 Kinia napisal(a):Mojej kolezance kiedys pekla i to dzien przed egz na studia ale nie bylo konsekwencji, a gumka dobrej jakosci byla To mieli szczęście w nieszczęściu,że nie skończyło się to napisal(a):Też miałem kiedyś i na szczęście tylko raz małego zonka, potem jeszcze brak okresu u ex i tysiąc różnych zdarzeń - szykowaliśmy się na ciążę... 3 testety ciążowe i każdy mówił coś innego My mieliśmy raz taka sytuacje,tyle że ja robiłam dwa testy,były negatywne. napisał/a: ~gość 2006-11-25 22:20 Do Angalaxxx. Nie to nie przez ta wpadke nie jestesmy razem. Poprostu przejrzałam na oczy... BYłam w nim slepo zakochana..... W czasie pierwszego razu może dojść do zapłodnienia Na temat współżycia seksualnego istnieje wiele mitów i stereotypów. Jednym z bardzo głęboko zakorzenionych w społecznej świadomości jest mit mówiący o tym, że kobieta podczas pierwszego stosunku nie może zajść w ciążę .
[BG I] Wpadki pierwszego razu Autor Wiadomość Semaj Posty: 72Podziękowania: 2/3Skąd: BGiF i TH Jolan Dziecię BhaalaBendem go zjadł Wiek: 26 Posty: 699Podziękowania: 58/107 Kliwer Wiek: 33 Posty: 1426Podziękowania: 153/242 Eerie Diabelstwo Wiek: 25 Posty: 98Podziękowania: 3/10 Wysłany: 2015-02-01, 03:40 Jolan napisał/a: Przyznać się, kto za pierszym( drugim i trzecim) nie czytał notki od Goriona i przegapił, że jest dzieckiem Bhaala-martwego boga ? Ja dopiero po jakimś czasie je zacząłęm czytać :D Wcześniej nie wiedziałem, że Gorion coś po sobie zostawia i że jest sens to zbierać. Hehehe, a ja pamiętam swoją pierwszą grę w BG1 :D Nie wiedziałem, że ta gra ma otwarty świat: jak wyjdziesz z mapy po północnej stronie, to przechodzisz do lokacji na północy, po południowej stronie idziesz na południe etc. Myślałem, że gra jest liniowa (chyba pierwsze RPG w jakie zagrałem w życiu :D) i że lokacje trzeba przechodzić wzdłóż, każdą po kolei :D Czytałem opisy i stwierdziłem, że zagram półelfim łowcą. No i tak ten mój półelfi łowca wraz z samą Imoen jako towarzyszką (Xzara i Montiego jakoś ominąłem, nie wiem nawet jak) zamiast iść do Pod Pomocną Dłonią, szedł coraz bardziej na wschód. Po drodze Imoen zginęła, a ja szedłem dalej samotnym łowcą na 1lvl. Lokacja z pająkami, które omijałem bo nie mogłem ich pokonać, czerwonych magów też ominąłem (zabili mnie dość szybko przy pierwszym podejściu, na szczęście już wiedziałem, że można saveować i loadować), potem Gullykin i Most Firewine. Oczywiście nie wchodziłem do podziemi, nie wykonywałem questów i nie walczyłem tylko uciekałem, bo solo postacią na 1lvl było ciężko. Chciałem po prostu przejść. Potem skręciłem na zachód i myślałem że teraz trzeba będzie iść cały czas wszerz na zachód. No to szedłem. Beregost, w knajpie Feldeposta jakiś gość chciał mnie wyrzucić z knajpy, więc poszedłem grzecznie bo nie chciałem z nim walczyć, u Firebeada kupiłem ciężką kuszę i trochę bełtów i się cieszyłem żę mam fajną broń, bo w końcu ciężka kusza. I będę walił z dystansu! Na lokacji z sirinami już nie dawałem rady jak się baby robiły niewidzialne i zatruwały mojego 1lvl łowcę :D Wtedy już nie dałem rady i przestałem grać. Zagrałem jeszcze raz od nowa. No, skoro one tak fajnie się robiły niewidzialne, to może by tak zagrać magiem? Będzie fajnie. I grałem magiem. Szło mi średnio. No, przynajmniej odkryłem, że mogę decydować o tym, w którym kierunku chcę podróżować, zależnie od tego od której strony wyjdę z mapy. Doszedłem do Pomocnej Dłoni. Tarnesh akurat nie był zbyt trudny, po kilku loadach dawałem radę, a potrafił rzucić lustrzanki albo horrora. Bardzo lubiłem czar chromowa kula, szkoda że nie zwracałem uwagi na jej wadę jaką jest możliwość wykonania rzutu obronnego. Doszedłem do Nashkel tym magiem z pełną drużyną, w gospodzie była ta kapłanka-zabójczyni. Nie pamiętam, jak się nazywała, na pewno coś na N. Może Neera? Dawno nie grałem w jedynkę. Podczas walki przez przypadek trafiłem kogoś postronnego. Nie wiem, czy miałem dostęp do jakiejś obszarówki wtedy, może walnąłem jej z różdżki błyskawic albo po prostu źle kliknąłem? Nie wiem, nie pamiętam. W każdym razie wszyscy zrobili się czerwoni, ja ich wyzabijałem, bo to w końcu wrogowie. Potem wyszedłem na zewnątrz, a tam strażnicy atakują i łowcy głów się pojawiają. Myślałem, że ta zabójczyni stoi po stronie Amnu i że zabijanie jej rozzłaszcza ludność. Tak więc omijałem tą gospodę :P Wiele razy zaczynałem grę od nowa, rzadko zachodziłem daleko. Czasem zabijałem gości z Płomiennej Pięści dla płytówek, bo w końcu droga i dobra zbroja. Ach, ta duma gdy każdy w teamie kto mógł nosić płytówkę, miał ją. A reputacja była Pogardzany, patrole Płomiennej Pięści mnie ścigały, a ceny zwiększone 10x. Nie było mnie stać na zwykłą halabardę. Znowu zacząłem od nowa. W Kopalni Nashkel się zgubiłem, nie znalazłem przejścia dalej i myślałem że dalej już kopalni nie ma. W ekwipunku była ta trucizna koboldów oraz zatruta ruda, to myślałem że o to chodzi w tym queście, to wróciłem się przez całą kopalnię do burmistrza, chcąc dać mu te 2 itemy żeby zaliczyć questa :D Zabiłem Prisma, bo nie wiedziałem żę można go ochronić przed Szarym Wilkiem i że to się opłaca bo Varscona. Odkryłem zalety postaci wieloklasowych, ale nie doczytałem, że zdobywają one exp wolniej. Tak więc grałem wojownik/mag/kapłan z pełnym 6 osobowym teamem. Wreszcie przeszedłem Kopalnie Nashkel, potem udało mi się nawet przejść Obóz Bandytów, a potem byłem w Kniei Otulisko i się dziwiłem, czemu wszyscy już poawansowali na jakieś levele, a moja postać nadal ma 1lvl i w ogóle tak mało exp :D Nie dałem rady pokonać tej drużyny przy wejściu do kopalni, więc znowu zacząłem od nowa. Postanowiłem zagrać jednoklasowym magiem. Wtedy już zaczęło mi iść dobrze. W Beregoście miałem jakieś 900 exp i byłem wniebowzięty, bo to w końcu tak dużo w porównaniu z tą trzyklasową postacią :D Dobiłem do końca kopalni. Nie mogłem pokonać Davaorna. Przez bardzo długi czas był on niepokonanym bossem. Dopiero za którymś razem nie wyszedł mu rzut obronny i drużynowy kapłan rzucił ciszę i facet nie mógł rzucać czarów. Wtedy go pokonałem, a jak padł to głośno krzyknąłem "JEST!", aż się mamusia zdziwiła gdy usłyszała z innego pokoju taki okrzyk radości. A w kolejnych podejściach już chodziłem na łatwiznę. Zwój ochrony przed magią od Thalantyra, rzucamy na wojownika, idzie on przodem i zabija z łatwością Davaorna, a reszta teamu czeka przy wejściu. Nie wiedziałem, że można rzucić ten zwój na wroga i jest jescze lepiej. Ach, ten OP przedmiot :D Przy pierwszym podejściu jakoś ominałem ten wielki zamek uciekając przed wrogami. Potem jakoś nie ciągnęło mnie tam. Thalantyra i jego dobroci odkryłem dopiero dużo później. Już jako ten mag. To było tak, że najpierw zabiłem Davaorna i zdobyłem szatę złego arcymaga. Potem dopiero odnalazłem Thalantyra i ze zdziwieniem oraz radością stwierdziłem, że szata dobrego oraz neutralnego arcymaga również istnieje. To dobrze, bo grałem akurat praworządnym neutralnym, bo taki fajny charakter się wydawał. We Wrotach Baldura nie mogłem za nic pokonać drużyny na najwyższym piętrze Żelaznego Tronu. A w magazynie w dokach był bazyliszek. Nie wiedziałem, że można się przed jego wzrokiem bronić. Taktyka była prosta: najpierw kapłan idzie przodem, rzuca rozkaz zanim bazyli zaatakuje, jak wyjdzie rzut obronny to load. Jak nie wyjdzie to bazyli jest nieprzytomny i wszyscy atakują ze wszystkiego. Jakoś wychodziło. Otruli mnie i nie wiedziałem, jak się odtruć. Zabiłem tego gościa, który mówi że zostaliśmy otruci, a on miał antidotum. Myślę "No to ok", wypijam, myślę że jestem odtruty. Ale było zdziwienie gdy się dowiedziałem, że jednak nie. A potem ignorowałem wiadomości że czuję się coraz gorzej. Ale było me zdziwienie, gdy moja drużyna nagle w całości deadła w jednej chwili. Potem odkryłem opcję eksportowania oraz importowania. Wczytałem ostatniego sejwa na tym magu, eksport, import przy nowej grze i zaczynam w Candlekeep z magiem 4lvl i jakimś ekwipunkiem. Potem podczas gry mag awansuje, a potem jak już grałem to zawsze zaczynałem już od Candlekeep magiem na 9lvl :D Czytałem strony internetowe i wyczytałem, że Płaszcz Algernona można ukraść i jest fajny. Odkryłem griumar charyzmy, który wcześniej ominąłem w Twierdzy Gnolli. Śnieżny wilk był ultratrudnym przeciwnikiem. Grałem na multiplayerze (tylko ja, grając jak singleplayer, po prostu chciałem mieć same swoje postacie) ze swoim wyeksportowanym magiem z 9lvl, Abdelem wyeksportowanym z mission pack save oraz stworzonym przez siebie magiem/złodziejem o imieniu Dalmas Headshoter którego levelowałem od początku :D Pewnego razu popłynąłem na wyspę wilkolaków, ale miałem (to było zanim mag wskoczył na 9lvl, trochę teraz tak niechronologicznie wrzucam) niskie poziomy i nie umiałem sobie poradzić i utknąłem w martwym punkcie. Szedłem do Wieży Durlaga na łatwy exp w postaci 2k za Horrora bitewnego. Pójść kapłanem naprzód, rzucić oplątanie, jak się nie uda to load i do skutku. Potem nawalać w niego z dystansu. Nie wiedziałem, jak łatwo można wbijać exp na sirinach albo bazyliszkach. Ciągle chciałem wracać do Candlekeep. Wyczytałem, że trzeba przynieść książkę. No, ale była masa książek, więc wziąłem jakąś z jakiejś szafki w czyimś domu i ze zwykłą książką wróciłem do Candlekeep, żeby wejść. Z klas to najbardziej lubiłem maga oraz kapłana. Cały czas uparcie twierdziłem, że charyzma jest bardzo mało potrzebna i do niczego się nie przydaje i lepiej dać na coś innego. Miałem postać z charyzmą 3. Ale wylosowały się bardzo dobre rzuty. Wyobraźcie sobie maga 18/18/18/18/17/3 A Gorion przy próbie ataku rzuca sztyletem i zabija, ale jakoś mi się udawało go zabić importowanym magiem na 9lvl. Naszyjnik pocisków to bardzo fajny amulet. Pan "Jestem śmiercią, która przyszła po ciebie. Poddaj się, a nie będziesz cierpieć" był trudnym przeciwnikiem, ale z pomocą strażników Amnu się udawało. Nie znałem też wielu smaczków gry. Aha, no i na jarmarku kupowałem zwój zamiany kamienia w ciało za 500. Próbowąłem walczyć z Shandalarem. Szybko mnie kosił. Ale potem czar polimorfowanie siebie, zamiana w galaretę musztardową z ponad 100 odp. na magię i jazda samym magiem, reszta teamu czeka. Cwaniak się teleportuje na koniec. Raz doszedłem bardzo daleko, bo aż do walki końcowej. Ale Sarevoka w świątyni utłuc nie potrafiłem, to dałem sobie spokój. Stwierdziłem, że Wrota Baldura to zajebiste miasto i w ogóle mój ulubiony fragment gry to 5 rodział. Więc poszedłem w 1 rozdziale do lokacji z mostem przed wejściem do Wrót Baldura, przeteleportowalem się kodem na drugą stronę i przechodziłem questy swoim importowanym magiem oraz mając Imoen, Quayle i Ajantisa. Taki skok do 5 rozdziału, bo nie chciało mi się robić wszystkiego po drodze, a tak lubiłem Wrota Baldura :D Potem odkryłem modyfikację Opowieści z Północy Wybrzeża Mieczy, a skusiło mnie zniesienie blokady expa oraz epickie przedmioty i czary. Mój importowany mag nie był już dłużej ograniczony do 9lvl. Kodem zaawansowałem do 40lvl i dodałem sobie masę op przedmiotów. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku że taka gra nie ma sensu i już zawsze zaczynałem nową postacią z 0 exp, żadnego importowania. Dawne czasy. No dobra, przyznawać się: kto miewał takie gafy jak ja? :D _________________ L`f Uczeń Gonda Wiek: 31 Posty: 1373Podziękowania: 288/150 Wysłany: 2015-02-01, 14:48 Eerie, oficjalnie stwierdzam, że pobiłeś wszystkich dotychczas piszących w tym temacie. Tylu okrutnych przygód z BG to chyba mało kto doświadczył. :P Z Twojego postu nie wynika bezpośrednio, ale zakładam, że tymi postaciami, których już nie importowałeś (tylko zaczynałeś z 0 XP), udało Ci się już przejść grę do samego końca. ;> Eerie napisał/a: w gospodzie była ta kapłanka-zabójczyni. Nie pamiętam, jak się nazywała, na pewno coś na N. Może Neera? Bardzo blisko - Neira. :P W sumie kiedy było ogłoszenie, że jedna z NPC-ek z EE będzie miała na imię Neera, na parę sekund się zawiesiłem, bo myślałem, że dołączą tę łowczynię głów. Później sobie przypomniałem, że jednak trochę inaczej się nazywała. Moje początki nie były tak imponujące - za to za BG zabrałem się jakieś 2 lata po premierze. Możecie sobie wyliczyć, w jakim byłem wieku. :P Dodam, że był to mój pierwszy cRPG, więc kompletnie nie miałem pojęcia, po co są wszystkie wartości w karcie postaci. Tym miałem się zainteresować dopiero później. ;) Stworzyłem paladyna (bo uznałem, że gra szlachetnym rycerzem będzie fajna) i - nie znając konwencji baldurowych imion - nadałem mu boskie imię Niebieski Feniks. Pamiętam, że chciałem jak najdłużej zostać w Candlekeep, bo mi się podobało i byłem dość ostro wkurzony, że każą mi z niego iść. Po wykonaniu wszystkich misji spędziłem tam jeszcze dobrych parę godzin, żeby sobie połazić i upewnić się, że na pewno nic już na mnie tam nie czeka (oczywiście Ochrona przed złem od Elvenhaira zdążyła z pięć razy wygasnąć, więc nie miałem nawet złudzeń, że to mi coś pomoże - a nie wiedziałem jeszcze, że i tak wygasa :P). Potem udałem się do Goriona i wyruszyliśmy... a jak tylko go zabili, to wiedziałem, że popełniłem błąd, a staruszek się mylił i powinienem był tak naprawdę pozostać w cytadeli. :> Polubiłem Imoen jako pierwszą postać przyłączalną - bo jako pierwsza chciała mi w ogóle pomagać. Pamiętam, że łaziłem po obszarze z zabójstwem Goriona jak kretyn, bo nie wiedziałem, jak z niego wyjść - ale jednocześnie starałem się unikać wilków i niedźwiedzi, bo były jeszcze za silne. Dobrze że załatwiłem mojemu Feniksowi jakiś porządny ekwipunek (zbroję paskową mu chyba kupiłem, do tego półtoraka, hełm i pawęż - nie wiedziałem, że istnieje Klasa Pancerza, więc nie mogłem się dziwić, że maleje), więc walkę w jego wykonaniu można było jeszcze nazwać walką, a nie rzeźnią (jego, nie przeciwników, oczywiście ;>). Imoen trzymałem na dystans, choć nie wiedziałem, co zrobić, gdy się jej skończyły strzały - chyba nie brała wtedy w ogóle udziału w walce. Mimo że usilnie szukałem sposobu na uruchomienie mapy świata i wyjście z obszaru, ominąłem Chase'a skaczącego z klifu (do teraz nie wiem, jak). Wróciłem na gościniec, spotkałem Xzara i Montarona, dołączyłem ich - uznałem, że są zarąbistymi kompanami, bo dali mi miksturę. :P Potem szukałem wyjścia razem z nimi - i wtedy już zabiłem trochę wilków. W końcu ogarnąłem, że jak najeżdżam kursorem na krawędź mapy, to się zmienia kursor, a po kliknięciu zamiast czterech pól pojawia się jedno. Voilà! Opuściłem obszar! Kolejną lokację chciałem przejść jak najszybciej. Nawrzucałem Elminsterowi i ruszyłem naprzód, trzymając się drogi (żeby na jakieś wilki nie wpaść, albo cholera wie co). Mając w pamięci wskazówkę Goriona, na rozdrożach ruszyłem na północ i - nie zbaczając z gościńca - poleciałem jak głupi do krawędzi obszaru. W międzyczasie napatoczył się Aoln (z tym, co gadał, wydał mi się jakimś mistrzem przetrwania), który powiedział, że w okolicy zabił ogra maga. OGRA MAGA?! Kurde. Przeświadczony o tym, że trzymanie się ścieżki było najlepszą z moich dotychczasowych decyzji, udałem się prosto do skraju mapy i od razu stamtąd uciekłem (bo już wiedziałem, jak się opuszcza obszar). Pod Pomocną Dłonią poczułem się prawie jak w Candlekeep - spokojnie, bezpiecznie, żadnych potworów. Spartoliłem zadanie z Joią (bo pusto w sakiewce i się domagałem zapłaty) - już nie pamiętam, czy wczytywałem, żeby to poprawić, czy dopiero za drugim razem mi się to udało. Jeśli nie, to tym lepiej - uniknąłem traumatycznej potyczki z hobgoblinami. Paradoksalnie Tarnesh nie był problemem - zaskoczył mnie, ale chyba jakimś cudem zabiłem go za drugim czy trzecim razem. Wewnątrz - obowiązkowo dowaliłem Khalida i Jaheirę, sądząc, że będą mi konkretnym wsparciem - jak się rozczarowałem, gdy się okazało, że gość ma tyle samo PŻ, co mój paladyn, a jego żonka nawet mniej - wtedy siłę postaci mierzyłem w punktach życia. :P To takie wsparcie mi tatuś zapewnił? Niemniej jednak uznałem, że lepsza para takich noobków jak ja niż puste sloty w drużynie (podział doświadczenia między członków drużyny - co to takiego?), zabrałem ich ze sobą. Zwiedziłem sobie pięterko, a później drugie. Ominąłem kolesia od pantalonów, przyjąłem questy od Unshey i Landrin - z tym, że krasnoludkę olałem, bo po wszystkim skierowałem się od razu w stronę Beregostu. Byłem już trochę odważniejszy, jeśli chodzi o walkę, ale nadal wolałem trzymać się ścieżek. No, może czasami trochę połaziłem po bokach. :P Beregost już słabiej pamiętam. Spuściłem manto Marlowi u Feldeposta, choć nie obyło się bez ofiar - kogoś mi pobił pięściami do utarty przytomności, chyba Jaheirę albo Imoen. Ogólnie ominąłem masę domków, bo mi te mordy z drużyny zaczęły marudzić, że natychmiast muszę iść do Nashkel. Zostałem tylko, żeby załatwić sprawę z Garrickiem - na początku oczywiście dałem się zwieść Silke i zabiłem Faltisa i resztę - ale później naszły mnie wątpliwości. ;) Wczytałem, po czym w bólach, trudach i po mnogości loadów załatwiłem Tespijkę. Garrick chciał do nas dołączyć - super! Wymienię go za Xzara, ten upośledzony mag ma tylko jeden czar i CZTERY punkty życia (Po co w ogóle grać z magami? Najgorsza klasa w grze!). Ale wyszła lipa - bo zostawił mnie też Montaron. Zreflektowałem się i po krótkich kalkulacjach wyszło mi, że sześć to więcej niż pięć... ale kurczę, Garrick musi być lepszy niż Xzar, który nawet nie umie machać mieczem i nosić zbroi. O ile pamiętam, wywaliłem nekromantę na pożarcie pająkom z domku Landrin. Wtedy miałem kompletną drużynkę. :P Jaheira twarzy nie zamyka, Montaron też coś chrzani, więc kurs - Nashkel. O ile pierwszy obszar drogi tamże przeszedłem banalnie - prosta ścieżka w dół - o tyle na drugim przypadkiem zboczyłem z drogi i się zagubiłem - zacząłem iść bez przerwy na południe. O dziwo, o czym się później dowiedziałem, ominąłem dzięki temu hobgobliny. ;) W Nashkel nie bardzo ogarniałem. Gdy wszedłem do świątyni Helma, Montarona trafił szlag i zaatakował mi harfiarzy. ;> Jako że dwoje to więcej niż jeden, siłą nierozerwalnej miłości małżeńskiej i ciosów zwykłego Miecza długiego +0 i takiej samej Maczugi (!) nizioła zatłukli. Uznałem to chyba za zrządzenie losu, bo nie wczytywałem gry. ;) Jakimś cudem zabiłem żołnierzy z koszar. Przyłączyłem Minsca - oczywiście nie ogarnąłem, że zlecił mi jakiś quest. Później dopiero zauważyłem, że chciał, żebym zabijał z nim gnolle. GNOLLE? Ja z gibberlingami miałem problemy, pseudołowco z niepodręcznikową Mądrością! No dobra - to wymyśliłem teraz, wtedy nie wiedziałem, że ma za niską. :P Zbyłem Edwina albo go zabiłem (niewielka różnica, tylko dwie literki), nie pamiętam już - w każdym razie jakiś taki podejrzany mi się wydawał. Co smutne, wkurzył mnie Noober - więc zabrałem mojemu Feniksowi broń i kazałem go zaatakować z pięści, żeby nie zabić, ale go jedynie przestraszyć/ogłuszyć. Niestety, miałem włączone SI drużyny, a obok stała Imoen... kurde, w potwory to nigdy nie trafiała, ale biednego Noobera ustrzeliła na śmierć za pierwszym razem. Smutno było, bo jak to tak, żeby paladyn napotkane osoby zabijał - ale że stan zapisu miałem gdzieś daleko, to nie wczytałem. :P Hura! Dotarłem do kopalni, moja drużyna wreszcie się zamknie! Przez pierwsze pół godziny głowiłem się, jak tam wejść, bo ścieżka mi się wydała jakaś dziwnie kręta i nie mogłem tam dotrzeć. Jak już tam wlazłem, przez wszystkie korytarze szedłem na ślepo, regularnie mnie też zabijały koboldy, bo każdy członek mojej noobowatej sześcioosobowej drużynki miał pierwszy poziom. Podziwiam swoje samozaparcie, że jakoś dotarłem do przejścia dalej - chyba dlatego, że myślałem, że to koniec kopalni. A tam drugi poziom... o masakra. Tam szedłem jeszcze bardziej na ślepo i jeszcze bardziej zestrachany o swoje życie niż wyżej. Miałem szczęście - i dość szybko natrafiłem na ścieżkę prowadzącą dalej. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie podniósł paru flaszek z trucizną i jednej nie wypił - komuś permanentnie obniżyłem Kondycję, nie pamiętam, komu. Nieistotne zresztą, i tak bym nie zauważył. Co dalej? Na trzecim poziomie szedłem chamsko na wprost. Na moście do drugiej połowy poziomu trafiłem na pułapki (Co to jest wykrywanie pułapek? Co to jest rozbrajanie pułapek? - co ciekawe, rozbrajać pułapki nauczyłem się kompletnie przypadkiem przy chyba siedemnastym rozpoczęciu BG I - i pierwszym, które doprowadziłem do końca ;>). Pułapki... cóż, dla pierwszopoziomowców były śmiertelne, więc liczebność mojej grupy znacząco zmalała. Próbowałem to ominąć, szukałem innej ścieżki na przejście dalej, ale na próżno. Wreszcie posłałem naprzód dzielnego Niebieskiego Feniksa - może on się nie zawaha, może jego strzały, kule ognia, czy co tam jeszcze było, nie trafią!... Trafiły. Umarł. Dałem sobie spokój. Tak oto na wieki poległo pierwsze z Dzieci Bhaala, którego los wziąłem w swoje ręce. :P Nauczony doświadczeniami, wiele razy wracałem do BG I. Minęło wiele czasu, zanim dowiedziałem się, co to jest TraK0 i po co są plusiki przy broniach. Nauczyłem się chodzić po pobocznych lokacjach, spotkałem Thalantyra - to że nic u niego nie kupiłem, bo było za drogo, to inna sprawa. Poznałem piękno awansu na kolejne poziomy. Doceniłem magów. Zagrałem wieloklasowcem i stwierdziłem, że gra się lipnie - bo jak to tak, żeby pół Twojej drużynki było na 3. poziomie, a Ty na 1. :P Po iluś próbach stworzyłem reminiscencję z Niebieskiego Feniksa - paladyna Venidona - i wspólnie z nim pokonałem Sarevoka po raz pierwszy... a później jeszcze i Irenicusa, bo tak mi się dobrze grało. :> _________________AshfncaeicaliuheangfkacgakfgegcalgfcalhfcamhlhKi~.! Eerie Diabelstwo Wiek: 25 Posty: 98Podziękowania: 3/10 Wysłany: 2015-02-01, 22:41 Cytat: Jaheira twarzy nie zamyka, Montaron też coś chrzani, więc kurs - Nashkel. O ile pierwszy obszar drogi tamże przeszedłem banalnie - prosta ścieżka w dół - o tyle na drugim przypadkiem zboczyłem z drogi i się zagubiłem - zacząłem iść bez przerwy na południe. O dziwo, o czym się później dowiedziałem, ominąłem dzięki temu hobgobliny. ;) Heh, ja też początkowo chodziłem na południe w tej lokacji na przełaj :D A do moich gaf można zaliczyć jeszcze to, że myślalem, że Silke mówi o sobie "Jestem Silke, nadzwyczajna lesbijka". Myślałem, że ona jest lesbijką, a nie Tespijką. _________________ Geralt Riv Wieśmin Wiek: 23 Posty: 145Podziękowania: 4/9 Wysłany: 2015-09-23, 17:52 Może też dodam swoje 3 grosze. Pamiętam, że podczas tworzenia postaci, kompletnie nie wiedziałem, po co jest losowanie skoro można samemu zmieniać staty. No więc pozmieniałem, a wyglądało to tak(grałem wojem) - "Tu, trochę tu, aha, inteligencja też się przyda. Co to charyzma? Pewnie jakieś szajstwo dam na minimum. Siły troszkę więcej, no i jest!". Przy biegłościach było podobnie. Prolog, jak i całą grę, uaktywniałem na bieżąco. To znaczy, że nie szukałem questów tylko parłem na przód. Trudność przeciwnika oceniałem "po wielkości". Czyli jak zobaczyłem gnolla lub hobgoblina, to bez zastanowienia wczytywałem i omijałem łukiem sądząc, że jak narazie jestem za słaby na takie stwory. Moja pierwsza gra skończyła się na etapie tego maga pod pomocną dłonią, jako, że nie mogłem go pokonać. Druga, na etapie Neiry z Naschkel. Trzecia skończyłaby się na etapie Davaevorna z kopalni, gdybym nie poznał kodów(stworzyłem armię Drizztów), na szczęście nie przeszłem w ten sposób całej gry, jako że miałem format komputer(na całe - mój Boże - szczęście). Później radziłem sobie przednio. Aha, i jeśli chodzi o motyw z armią Drizztów, to na początku postanowiłem załatwić sprawę trochę bardziej honorowo(przesadziłem z tym słowem) i przywoływałem konsolą grimuary, aby dopakować wszystkich członków drużyny, WSZYSTKIE statystyki. Nie dałem rady i tak. Zabijałem wszystkich kupców sądząc, że będą mieli swoje towary. Męczyłem się dość długo, aby poukradać cenne przedmioty. Szczyna mi opadła gdy się okazało, że nie przyjmują kradzionego towaru. Grzecznie wyszedłem na prośbę maga z wysokiego żywopłotu. _________________"Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza... jednym jesteś ty" Ostatnio zmieniony przez Geralt Riv 2015-12-09, 14:32, w całości zmieniany 1 raz Tuth Wiek: 33 Posty: 38Podziękował 2 razySkąd: Przechlewo Wysłany: 2015-09-24, 11:33 Moje pierwsze doświadczenie z grą było u kolegi (choć widziałem ją wcześniej), który dostał ją od brata. Mieliśmy wtedy po 11-12 lat (1999-2000) i średnio wiedzieliśmy co robimy. Nawet większość nazw przekręcaliśmy, nie czytając dokładnie np. Bladur's Gate, Savok itd. Swoją pierwszą postać stworzyłem właśnie grając u kolegi. Człowiek wojownik z cepem bojowym, którym spacerowałem i wykonywałem zadania w Candlekeep. Co ciekawe oboje z kolegą nie potrafiliśmy znaleźć księgi Phlydii. Oglądałem jak kumpel grał i zaszedł do Kniei Otulisko, ale używał Gatekeepera (nazywanego przez nas Gatek-eper), bo jak to twierdził "Nie chcę mi się łazić bez złota i w ćwiartkowanej zbroi na początku". Pamiętam, że męczył się z Hamadriadą, która zauroczyła mu jedną z jego przepakowanych postaci (Minsc bodajże) i musiał kombinować żeby nie powybijał mu reszty drużyny. Sam zacząłem grać na swoim komputerze kilka miesięcy później i kolega dużo mi podpowiadał. Stworzyłem człowieka kapłana, bo "to takie połączenie maga i wojownika" z charakterem chaotyczny zły, bo fajnie brzmiało, chociaż nie przyłączałem złych postaci. Pamiętam, że dałem mu maksymalną siłę, nie zwracając szczególnej uwagi na resztę cech. Drużynę miałem opartą na tej, którą widziałem u kolegi: Imoen, Jaheira, Khalid, Kivan i Xan. Wiedziałem o Branwen jeszcze, ale nie miałem dość złota, żeby ją uwolnić. Większość zadań pomijałem i bałem się chodzić po pobocznych lokacjach. W Obozie Bandytów straciłem Khalida i kolega polecił mi Ajantisa. Ostatecznie zatrzymałem się w kopalni Kniei Otulisko, gdzie Hareishan błyskawicą kosiła mi większość drużyny. Do dziś pamiętam jak niechętnie przerwałem grę, po wielu próbach. To było moje pierwsze doświadczenie z grą, później zaczęła się zabawa z Gatekeeperem, pierwsze ukończenie gry, obserwowanie jak siostra gra, poznanie większości lokacji i zadań, dodatek "Opowieści z Wybrzeża Mieczy", mody, próby grania w multiplayer i ostatecznie powrót do grania "jak za starych czasów", ale to opowieści na inną okazję. _________________Release, revolve, renew. memory Gwiazda Mystry Wiek: 47 Posty: 813Podziękowania: 208/184Skąd: Garwolin Wysłany: 2018-05-06, 06:26 Moją naprawdę pierwszą postacią był W/M/Z. Myślałem, że przechytrzyłem ograniczenie zdobywanego doświadczenia i w każdej klasie uciułam po 89 tysięcy. Ale to wcale nie była ta wpadka, hehe. Zaraz po spotkaniu z Imoen rozpocząłem przeszukiwanie obszaru i natknąłem się na wilka... który zabił mnie swoim pierwszym atakiem. Byłem w takim szoku, że uznałem grę za przesadnie trudną i zacząłem raz jeszcze. Tym razem postanowiłem odpuścić finezyjne rozwiązania i postawiłem na krasnoludzkiego wojownika z najwyższymi możliwymi Siłą, Kondycją i Zręcznością (żeby już żaden wilk mi nie przyfikał). Grało się nieźle, tylko przyłączane do drużyny postacie ginęły jakoś za łatwo, a mnie nie było stać na wskrzeszanie ich w świątyni. Aż tu pewnego dnia, dopiero co odpaliłem grę, wszedłem do jednego namiotu na Jarmarku, a tu jakiś agresywny mag zabił mi Imoen, zanim sam zginął. Strasznie się wtedy podłamałem, bo Imoen już od poprzedniej gry (hehe) była bliska memu sercu. Wpadłem więc na pomysł, że posunę się do oszustwa... Moje rolplejowe serce krwawiło... ale wczytałem grę i utłukłem dziada bez straty Imoen. I wtedy nagle mnie olśniło! Przecież ja mogę zapisywać grę nie tylko, gdy kończę sesję. I mogę sobie wczytywać i zapisywać i wczytywać i zapisywać. Ile dusza zapragnie. Aż z radości rozpocząłem grę po raz trzeci. I wreszcie ją ukończyłem. Ale prawdę powiedziawszy, to dziś mam, bolesną w skutkach, tendencję do zapominania o zapisywaniu w trakcie gry. _________________Slainte mhath! Dark Akolita Tempusa Wiek: 33 Posty: 993Podziękowania: 28/58 morgan Exiled Bard Posty: 5556Podziękowania: 465/316Skąd: Island of Misfit Toys Wysłany: 2018-05-06, 10:39 Heh, bazyliszki. Przypomniała się mi moja pierwsza na nie taktyka - "oślepiają wzrokiem, więc skryty w cieniu zajdę je od tyłu, walne i odskoczę" (grałem W/Z). Pierwszego nawet udało się mi ubić (był na 2 ciosy), ale drugi - wciąż będąc tyłem - już mnie spetryfikował. Ja miałem więcej szczęścia, bo w moim ekwipunku była jakaś Mikstura lustrzanych oczu. _________________Pozdrawiam \m/organu\m/ \m/agnu\m/ Kontakt ze mną - via mail (morgan19[at] lub GG (9928331) Szukał długo...długo, tajemnie, nie zwierzając się ludziom. Oczy jego były rozświecone wewnętrznym odbłyskiem jasnej idei. Szukał.... - i to, na co patrzał, nie zadowalało go. Gdzie? (...) Trwożnie, pytająco usiłował wszystko poznać, zobaczyć... Nie ma.... badał, wgłębiał się, szukał... Nie ma, w ludziach nie ma, w ich myślach, tworach... Wszystko szare, przeciętne, monotonne.... (...) wszystko obszedł... w społeczeństwie, w ludziach, nigdzie. a może źle szukał? nie - ależ nie. Obszedł wszystko, wszystko widział, wszędy pytał.... a może jest za brutalny? może jego dusza - ta harfa Eola - ma za grube struny, by na nich mogły zadrgać i zafalować subtelne tajemnice? nie. przecież ten błysk, przecież czuł, dlatego szukał......." I jeśli kiedykolwiek umrę – a wiem, że umrę w bardzo krótkim czasie – umrę, zgłębiwszy ten świat z bliska i z daleka, z góry i z dołu, ale z nim nie pogodzony. Umrę i On zapyta mnie wówczas: «Czy było ci tam dobrze, czy źle?» Ja zaś będę milczeć, opuszczę wzrok i będę milczeć. Niemota taka znana jest wszystkim, którzy zebrali żniwo wielodniowego i zapamiętałego pijaństwa. Czyż bowiem życie ludzkie nie jest chwilowym otępieniem duszy, a także jej zaćmieniem? Wszyscy jesteśmy jakby pijani, każdy na swój sposób; jeden wypił mniej, inny więcej. I na różnych różnie to działa: jeden śmieje się światu w twarz, a inny skłania głowę na piersi tego świata i płacze. Jeden już się wyrzygał i jest mu dobrze, a innego dopiero zaczęło mdlić. A cóż ja? Wiele zaznałem, ale nic nie zdziałałem. Nigdy się nawet tak naprawdę nie roześmiałem i ani razu mnie nie zemdliło. Ja, który doznałem w tym świecie tyle, że tracę rachunek i zapominam kolejności – ja jestem najtrzeźwiejszy z całego świata; na mnie to wszystko marnie działa... «Dlaczego milczysz?» – spyta Pan, spowity w błękitne błyskawice. A co ja mu powiem? Nic, tylko będę milczeć i milczeć... Ta łza nie jest wyrazem żalu, ta łza nie jest smutkiem, to łza ... nieporadności, bolesne piękno, bezsilność bezkresu piękności i minimalistycznych możliwości. Ta łza, to łza niewolnika. Chcę czuć, móc czuć piękno zamknięty w szklanej łzie ... Ja umieram na zawsze szczelnie zamknięty w podświadomości, zatruty, zawstydzony, zaszczuty ... Ja umieram na zawsze. To bezkres palety odczuć zamknięty w zubożałości możliwości ... Ja umieram na zawsze. Lost Illusions Tavern Impressiones maiores || (post)Impressiones Cattæ | Impressiones Ænigmællæ | Impressiones Foliællæ Corpus Tuum (18+) | Impressiones Rosellæ || Impressiones maximæ || Impressiones amorosæ | Anti- et postimpr. amorosæ Hiperestezja | Witold Zimmer | (N)e(u)rotica Jvegi napisał/a: Nie, nie można się cieszyć, że mamy nową formę sponsorowania developmentu, szansę na spełnienie tych marzeń o prawdziwej ewolucji crpegów, gier lepszych niż baldury czy arcanum. Nobanion[Usunięty] memory Gwiazda Mystry Wiek: 47 Posty: 813Podziękowania: 208/184Skąd: Garwolin Wysłany: 2018-05-06, 19:22 Bazyliszki spotkałem po raz pierwszy mając już chyba w zanadrzu Ochronę przed petryfikacją (tylko nie wiem, zieloną czy niebieską). Pamiętam, że zaskoczyłem tym znajomych, którzy uważali, że bazyliszki można pokonać tylko przyłączając Koraxa (łatwy sposób), lub powalając je Śmierdzącą chmurą (trudniejszy sposób). Na marginesie dodam, że chłopak, który opracował taktykę ze Śmierdzącą chmurą i bronią dystansową, twierdził też, że znalazł diament w dziupli drzewa. Odsądziliśmy go od czci i wiary, bo nie potrafił już nigdy potem odnaleźć tego drzewa . Kilka lat mi zajęło, żeby zwrócić mu honor... _________________Slainte mhath! nowus777 Uczeń Gonda Wiek: 33 Posty: 677Podziękowania: 79/116Skąd: Warszawa Damianus_NT beamdog hater Wiek: 32 Posty: 349Podziękowania: 115/26
Wpadki nie dotyczą tylko i wyłącznie smartfonów. Równie „nieciekawie” przedstawia się wycinek działalności Apple skupiony na przenośnych komputerach osobistych. Staingate, bo tak nazwano usterkę dotyczącą MacBooków Pro, w szczególności modelu Retina z 2015 roku, objawiała się łuszczącą się warstwą antyrefleksyjną ekranu.
Już jest! Nasze piękne, nowe, wymarzone mieszkanie. Po kilku miesiącach oczekiwania, gotowe do odbioru. Czas je więc urządzić! W końcu długo wszystko planowaliśmy, wiemy co i jak, nic nas nie zaskoczy i będzie idealnie… No… może prawie idealnie… Po pierwsze przeprowadzka. O niej będzie dłużej w następnym poście jednakże i tu muszę kilka słów wspomnieć. W wielkim ferworze emocji, w podekscytowaniu, z optymistycznym spojrzeniem na przyszłość, w momencie kiedy pakowaliśmy rzeczy… wyrzucaliśmy co się da. Ot tak, wolną ręką, szybko bez zastanowienia bo przecież kupimy nowe. „Eeee bo to już stare.” „Niemodne”. „Pewnie nie będzie pasować”. „Bo widziałam gdzie indziej ładniejsze”. „Po co nam to? Na pewno się nie przyda”. Zaś długo, długo później nasz optymizm zaczyna przygasać, środki na koncie są na wyczerpaniu i okazuje się nagle, że jednak nie wszystko nowe damy radę od razu kupić, że mimo wszystko np. ten zestaw starych, dobrych ogrodowych mebli by nam się jeszcze przydał. Może jednak nie trzeba było tak wszystkiego oddawać?.. „Pamiętasz mieliśmy kiedyś taki ładny pled… Wyrzuciliśmy?! Niemożliwe!” „A gdzie te rożne kuchenne sprzęty, no nie! Naprawdę ich nie zabraliśmy?!” I tak bym mogła wymieniać bez końca… Nie zabierajmy zbędnych gratów, ale zbyt duża selekcja też może sprawić, że niektórych wyborów po prostu takie narzędzie jak miarka. Istnieje od dawien dawna. Jest też taśma malarska. Zanim więc kupimy meble warto dobrze wymierzyć jak to będzie wyglądać, ile miejsca zajmą. Zaznaczyć sobie na podłodze tą taśmą wielkość i kształt mebla, który chcemy kupić, tak aby dobrze sobie zwizualizować przestrzeń. Dzięki temu uda nam się uniknąć kilku wpadek… Moja osobista wyobraźnia przestrzenna jest znikoma. Albo mi się wydaje, że się wszystko zmieści, albo znowu, że nic. Naszą kanapę np. uratował tylko i wyłącznie mój mąż bo ja chciałam kupić o połowę mniejszą. „Taka duża?! na pewno się nie zmieści..” Co się okazało? Zmieściła się bez najmniejszego problemu. Dzięki temu każdy z nas ma gdzie usiąść. Ufff mój salon jest w stanie przyjąć na swoje barki kanapę normalnych rozmiarów;)) W sypialni jednak nie poszło nam już tak dobrze… Chcieliśmy duże łóżko. Łoże. Co by się wysypiać. I żeby jeszcze nie było za drogie, ale ładne. Koniecznie z ramą. Kupiliśmy, Ikea znów nam pomogła. Rozpakowaliśmy, skręciliśmy, stanęliśmy i…. Ono się ledwo mieści! Przejścia nie ma. Rama sprawia, że może stać tylko oparte o ścianę… Aby jedno mogło się położyć trzeba przeskakiwać przez drugie… To co udało nam się na pewno, to to, że jest duże, a to, że ledwo się mieści, no cóż…;)Ten kto przyoszczędza płaci dwa razy… Smutna prawda, która miała miejsce również u nas. Kończyły się nam fundusze, a wydatków jeszcze było całkiem sporo, wręcz mnóstwo. Istotniejszych i tych trochę mniej. Postanowiliśmy, więc trochę przyoszczędzić. W końcu po co nam drogie ościeżnice do drzwi? Wzięliśmy białe, pasujące z marketu. Okazało się, że nie pasuje nic… Ileż to się ten mój mąż biedny namęczył, ile na stękał, ile pod nosem poprzeklinał…. Szybko wyszło czemu to takie tanie, bo n i e d o r o b i o n e! Elementy nie stykały się ze sobą dobrze, montaż to było istne piekło, delikatne takie, że w sekundę można było połamać, więc obowiązkowo nam się połamały. Czy muszę dodawać, że w najbliższym czasie musimy je wymieniać?… Ech czasem oszczędność nie popłaca.„To się zrobi później”. „Dokończę kiedy indziej”. ” To drobiazg, wykończeniówka”. Znacie to?… Ja znam aż za dobrze. Bo te drobiazgi tak się ciągną, ciągną i jakoś wykończyć nie chcą. Ściany w niektórych miejscach dalej niepomalowane, listwy przypodłogowe niepoprzyczepiane i jeszcze kilka innych kwiatków. Jak się remontuje, to od początku do końca. Nie warto odkładać wykończenia na później bo może nas to wykończyć;)))I to tyle. Albo aż. Chociaż pewnie jakby się dobrze zastanowić, to tych wpadek było jeszcze więcej. Cóż najważniejsze podobno, to uczyć się na błędach, szkoda tylko, że często kosztem własnego mieszkania;) Urządzanie i wykończanie nowego domu naprawdę proste nie jest i łatwo o najróżniejsze pomyłki przez brak doświadczenia. Mam nadzieję, że ten tekst przyczyni się do tego, że chociaż Wam uda się uniknąć tych, które miały miejsce u to było u Was kiedy urządzaliście swoje wymarzone M? Podzielcie się swoimi wpadkami;)) Możecie nas znaleźć również tu:57 komentarzy Margo eM 17 sierpnia, 2014 - 5:21 pmNiestety nie mam doświadczenia, puki co wizualizuję wszystko w głowie. Blogi, inspirują, a praktyczne rady takie jak Twoje bardzo się przydadzą na przyszłość, choć niestety tak to jest już, że każdy uczy się na własnych błędach. Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 5:42 pmTo zdecydowanie prawda, jakby się nie unikało tych błędów, to i tak jakieś najprawdopodobniej się przydarzą… Takie życie;) Uściski wielkie:** Odpowiedz Mile Maison 17 sierpnia, 2014 - 5:38 pmOch Olu – ile my rzeczy wyrzuciliśmy, taką piękną komodę oddaliśmy studentom z piętra niżej, łóżko oddaliśmy tym studentom… tyle cudnego szkła stołowego, tyle dekoracji, które były w innym stylu, myślałam, że się nie przydadzą, a teraz żałuję. Zatem zgadzam się – nie wyrzucajmy wszystkiego. Co do używania miarki to akurat odwrotnie u nas – my po sto razy wszystko mierzymy i obliczamy :)))) Olu, muszę Ci powiedzieć, że bardzo fajnie ilustrujesz sowje posty, świetne zdjęcia z komentarzem – bardzo mi się to podoba!!!!! Posyłam buziole :*** Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 5:46 pmMagda nawet nie wiesz jak się cieszę, że zwróciłaś na te nasze zdjęcia z opisem uwagę i tak mi miło, że Ci się to podoba:))) Tak sobie razem to z mężem wymyśliliśmy, żeby tak trochę w stylu gazety było, i żeby to był taki nasz znak rozpoznawczy:)))) Uściski:)))) Odpowiedz katesz 17 sierpnia, 2014 - 6:06 pmNa wizualizację taśmą malarską nie wpadłabym, świetny pomysł, na pewno zapamiętam! Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 5:47 pmCieszę się, to naprawdę jest fajnie w stanie uświadomić jakie są "prawdziwe" gabaryty mebla, który planujemy kupić:)) Odpowiedz Gu 2 września, 2014 - 8:47 pmMy jak planowaliśmy zakup mebli, to układaliśmy jeszcze na sobie kartony, żeby zwizualizować wysokość kanapy itp. Pomogło 🙂 PS. Trafiłam do Ciebie niedawno i tak w wolnych poczytuję i muszę powiedzieć, że bardzo miło tu 🙂 Odpowiedz Aneszka 17 grudnia, 2017 - 3:47 pmTaaak, my oglądaliśmy kanapy w ikea. i nasza wyglądała na taką drobinkę. ginęla we wnętrzu 🙂 U nas w salonie (całkiem sporym) okazało się, że zajmuje duuuużo miejsca. Nie zrobiliśmy wizualizacji i udało się, tylko o włos. Gdybyśmy wybrali tę większą, byłaby wpadka na całego. Odpowiedz poprawiona 17 sierpnia, 2014 - 6:13 pmzgodzę się przede wszystkim z niezostawianiem niedoróbek – w poprzednim mieszkaniu nie mieliśmy przez 6 lat progu w łazience 🙂 i zgadzam się, że nie warto oszczędzać Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 5:49 pm:))) U nas też te niedoróbki ciągną się i ciągną i jakoś same wykończyć nie chcą;p Pozdrawiam ciepło:)) Odpowiedz Joanna 17 sierpnia, 2014 - 7:40 pmnie sposób się z Tobą nie zgodzić 🙂 dobry pomysł z wizualizacjąPozdrawiam Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 5:50 pm:))) Cieszę się, że post się spodobał i przesyłam uściski:)) Odpowiedz Agata Murawska 17 sierpnia, 2014 - 8:30 pmZgadzam się ze wszystkim co napisałaś, miałam do czynienia z każdą z opisanych przez Ciebie sytuacji i to już trzy razy (bo tyle razy się przeprowadzałam). Teraz jestem w swoim wymarzonym domku, ale bez wpadek się nie obeszło…niedługo będę urządzała mieszkanie pod wynajem (ale to już będzie związane z moją pracą) i mam nadzieję że tych wpadek będzie mniej…Pozdrawiam Cię serdecznie. Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 5:52 pmOj widać, że te błędy to chyba każdemu jakieś się zdarzają…To Ci Agatko bardzo mocno życzę żeby już tym razem żadne wpadki się nie przytrafiły:) Uściski wielkie:)) Odpowiedz Cienka 17 sierpnia, 2014 - 8:38 pmJa akurat nie mam problemów z wyobraźnią przestrzenną staje w pomieszczeniu układam wszystko w głowie i tylko sprawdzam miarką czy się zmieści. Jak się mieści to ok ja nie to zmieniam koncepcję nigdy nie zdarzyło mi się kupić niewymiarowego mebla. Ale mam także swoje wnętrzarskie wpadki u mnie w blogu pod etykietką "wnętrzarskie kfiatki" Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 5:58 pmZazdroszczę CI niesamowicie tej wyobraźni przestrzennej bo ja naprawdę mam z tym spory problem:/ A zaraz sobie do tych Twoich "kwiatków zerknę;))) Uściski:)) Odpowiedz Cienka 19 sierpnia, 2014 - 8:49 amZ wykształcenia jestem architektem krajobrazu, więc na pewno jestem bardziej wyćwiczona w wyobraźni. Robiąc płaskie projekty ogrodów, w głowie "chodziłam" już po nich 🙂 Odpowiedz Agnieszka F. 17 sierpnia, 2014 - 8:54 pmDobrze było przeczytać Twój wpis – teraz mniej wiecej wiem czego sie trzymać ;)))Ja na razie w temacie urządzania nie mogę sie wypowiedzieć, bo dom na razie się buduje – moze w przyszłym rko cos ruszymy. Ale wpadki są też nawet na budowie 🙂 Ostatnio stwierdziłam, że spizarka zabiera mi za dużo miejsca w kuchni i rozwalaliśmy całą ścianę, zeby sie posunąć 😀 Co będzie dalej, zobaczymy 🙂Pozdrawiam 🙂 Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 6:00 pmDalej będzie nadal wesoło:D Cieszę się Aga, że post Ci się spodobał i mam nadzieję, że w praktyce okażę się przydatny:)) uściski wielkie:)) Odpowiedz Marcelina Sistersabout 18 sierpnia, 2014 - 4:50 amRok temum, gdy kupowaliśmy szafę składającą się z 4 części trochę źle wymierzylismy:D Dało radę aby ją wsadzić w ustalone miejsce, ale zmieniłam koncepcje, aby było bardziej funkcjonalnie. Bywa:):D Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 6:00 pmNajważniejsze, że dało sieją jakoś ustawić:) Dziękuję ślicznie za odwiedziny i pozdrawiam słonecznie:))) Odpowiedz dekorator amator 18 sierpnia, 2014 - 6:48 amhaha samo życie 🙂 my robiliśmy prowizoryczne wizualizacje w darmowym programie, żeby zobaczyć jakie rozmieszczenie mebli będzie najlepsze no i sprawdzić czy meble pasują wymiarami. co do wykończeniówki, święte słowa, mój mąż uwielbia wszystko zostawiać "na później" ale jestem już mądrzejsza i mu nie pozwalam. tapeta na ścianę w salonie czeka już od zimy na przyklejenie, doczekam się kiedyś? Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 6:02 pm:))) Pewnie doczeka się tak samo jak moje listwy przypodłogowe w łazience czyli, że swoje musi odleżeć:)))) Ja następnym razem też już będę mądrzejsza i na żadne niedoróbki nie pozwolę;p Dziękuję za komentarz i pozdrawiam Cię słonecznie:))) Odpowiedz Ola Zebra 18 sierpnia, 2014 - 7:53 amPodpisuję się obiema łapkami ;-). Buziaki i dobrego dnia 😉 Odpowiedz Miszka 18 sierpnia, 2014 - 9:36 amWitaj, nasza wpadka dotyczyła również sypialni. Można było ją powiększyć o przedpokój bez najmniejszego problemu i tym sposobem nie byłoby konieczności kupowania drzwi suwanych, komoda z sypialni również mogłaby być zastąpiona wąską i wysoką i wówczas wyrko ustawilibyśmy pod oknem mając po bokach przestrzeń, której teraz nie ma. Do wszystko oczywiście jest do zrobienia tylko motywacji brak a fundusze obecnie rozchodzą się na innego rodzaju wydatki. Łazienka w kolorze mięty to też nie był dobry pomysł ale urządzaliśmy ją 8 lat temu więc teraz gust się zmienił o 360 stopni, trzeba będzie ją zmodyfikować jak jeszcze kilka rzeczy w naszym m. Ja wprost nie znoszę remontów więc część ich zostawiam na jesień…Pozdrawiam Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 6:05 pmTo też niezłe mieliście przygody. Człowiek planuje, planuje, a potem i tak różne kwiatki wychodzą i okazuje się, że nie wszystko zostało dobrze przemyślane. Chociaż widziałam zdjęcia Waszej sypialni na blogu i muszę stwierdzić, że jest śliczna, i że bardzo mi się podoba:)) Uściski wielkie:)) Odpowiedz Gosia Dąbrówka 18 sierpnia, 2014 - 10:09 amBardzo przydatne rady, zmierzam powoli ku zakupie własnego mieszkania, więc Twoje rady na pewno sobie wezmę do serca 🙂 Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 6:06 pmCieszę się bardzo, oby się przydały:)) Uściski:)) Odpowiedz caramelandwhite 18 sierpnia, 2014 - 10:15 amOjej…cofam sie kilka lat i jakbym nas słyszała.."eee…nie przyda się" , "eetam..kupimy nowe.." taaak…sporo rzeczy by się teraz przydało, a przede wszystkim pasowało! Ale nic się "trudno!" 🙂 uściski ślę! Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 6:06 pm:))) Czyli, że to tak nie tylko u mnie?;))))) Tyle skarbów wyrzuciliśmy, ale fakt nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem:) Odpowiedz anita sie nudzi 18 sierpnia, 2014 - 10:17 amzgadzam się! ja bym dodała,że czasami "wpadki" wychodzą też "w praniu". Ja chciałam mieć tak minimalistycznie w łazience, że dzisiaj nie mam gdzie postawić odświeżacza do powietrza- wszystko trzeba do ścian wiercić, bo szafki i ściany gładkie jak stół – nawet najmniejszego "występu" nie zostawiłam ;p Odpowiedz Home on the Hill 18 sierpnia, 2014 - 6:07 pm:)) To też prawda, u nas też kilka takich rzeczy do poprawy cały czas wychodzi. Ale w końcu bez remontów byłoby nudno;p Pozdrawiam Cię serdecznie:))) Odpowiedz Świnka 18 sierpnia, 2014 - 7:38 pmCenne wskazówki 😉 na pewno się przydadzą podczas urządzania własnego mieszkania. Ja na razie mam za sobą kilka wprowadzek/przeprowadzek/wyprowadzek ale wszystko w obrębie mieszkanie studenckie-dom rodzinny więc to zupełnie inna bajka ;))) Odpowiedz Home on the Hill 19 sierpnia, 2014 - 3:15 pmAle pewnie każda taka przeprowadzka dodaje doświadczenia:)) Pozdrawiam Cię słonecznie:)) Odpowiedz kasia_fd 18 sierpnia, 2014 - 7:46 pmdo wizualizacji polecam także karton wycięty na wymiar podstawy mebla, o ile karton się posiada 🙂 Odpowiedz Home on the Hill 19 sierpnia, 2014 - 3:16 pmŚwietny pomysł, na pewno zapamiętam:)) Uściski:)) Odpowiedz projektdziecko 18 sierpnia, 2014 - 8:07 pmKtoś mi kiedyś mówił, że najbardziej trwałe są prowizorki. Jeśli coś odkładamy na później to zwykle tak juz zostaje na długi czas. Najlepiej wszystko robić na gotowo, tak jak być powinno. Odpowiedz Home on the Hill 19 sierpnia, 2014 - 3:17 pmOj tak, niestety ale zgadzam się w stu procentach;) Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam Cię ciepło:)) Odpowiedz Aginka 18 sierpnia, 2014 - 9:01 pmKupując w zeszłym roku dwie kanapy za jednym razem popeniłam aż dwa z opisanych przez Ciebie błędów! Mianowicie moje kanapy są za małe i dodatkowo nie takie o jakich marzyłam bo chciałam "przyoszczędzić" 🙁 Odpowiedz Home on the Hill 19 sierpnia, 2014 - 3:18 pmWięc chyba każdego z nas to spotyka:/ Cóż najważniejsze to wyciągać z tego wnioski na przyszłość… Przesyłam uściski:)) Odpowiedz Anonimowy 27 sierpnia, 2014 - 11:12 amZ moich doświadczeń dodałabym1. Fatalni fachowcy. Zrobili jedną wydaje się rzecz źle – za mały otwór na pralkę. Więc nie mam pralki, nawet gdy ją kupie, stolarze (a było ich już chyba 10) stwierdzili że jest za ciasno żeby ją zabudować, Pan od drzwi nie zmieści futryny, albo zmieści, ale trzeba będzie robić na wymiar (+20 % ceny). Jedno niedopatrzenie i od roku jestem w Dodałabym jeszcze brak jednej stabilnej wizji mieszkania – zmienianie w trakcie jest kosztowne i męczące (np. kucie gotowej ściany, bo jednak telewizor na innej ścianie i trzeba przeciągnąć przewody). 3. Nie kupowanie niczego do mieszkania na zapas, z dużym wyprzedzeniem. Przed odbiorem zachorowałam na żółtą sofę i do dziś jestem wdzięczna że się opamiętałam. Do niczego by mi nie pasowała. 4. Każde wnętrze "robi" dobra podłoga i drzwi. Na tym nie ma sensu oszczędzać. Oczywiście jeśli mamy sypialnię 3×4 bez sensu dawać tam deski dębowej skoro całą zasłoni łóżko. Ale w częściach "wizytowych" warto o to zadbać. Wybiegając w przód – jeśli kiedyś będziemy mieli ochotę sprzedać mieszkanie i zabrać swoje meble – podłoga i drzwi uratują wnętrze. 5. Nie sugerować się tym co mówią fachowcy w imię "bo wszyscy tak robią/tam mają", "do małych łazienek małe płytki" "musi być widoczna fuga" etc. 6. Oglądałam kiedyś zagraniczne programy o ludziach którzy kupują stare zniszczone mieszkania, remontują je i sprzedają za grubą kasę. W to, co zawsze inwestowali w takich mieszkaniach był blat kuchenny. Resztę robili po W czasie remontu na bieżąco robić zdjęcia w miarę postępu prac. Dzięki temu ostatnio udało mi się odnaleźć zamurowane przez przypadek gniazdko RTV. 8. Nie sugerować się wymiarami na planach dostarczonymi przez dewelopera. Na ścianie w kuchni zabrakło im 3 cm i zabudowa już nie wejdzie – to szczególnie ważne, jeśli meblujemy się np. w Ikei. Nie zawsze się da – szczególnie szafy do zabudowy mają za niskie – ale już kuchnie od nich warto Jeśli kupujemy od dewelopera w czasie gdy budynek dopiero powstaje – mamy szansę wprowadzić zmiany lokatorskie. To co polecam od siebie to zrobić maksymalnie dużo punktów świetlnych, nie tylko jeden zwis z sufitu. Kinkiet, oświetlenie aneksu, światełka przy łóżku – ciągnięcie kabli jest kosztowne, a już istniejące jeśli nam nie pasują łatwo można zagipsować i jeśli zmieni się koncepcja – źródło światła jak znalazł. Podobnie – nigdy za mało kontaktów. Szczególnie w łazience – suszarka, golarka, szczoteczka elektryczna etc. 10. Zaplanować miejsce na te wszystkie rzeczy które każdy ma, ale których nie powinno się trzymać na widoku – wiadro, mop, deskę do prasowania, suszarkę do ubrań, detrgenty, ścierki etc. Najlepiej zrobić osobną przestrzeń na to w szafie w przedpokoju. Odpowiedz Michał 14 grudnia, 2014 - 11:18 pmŚwietny artykuł ! Kilka błędów które Ty napisałeś w artykule również popełniłem 😉 Odpowiedz paulina 16 stycznia, 2015 - 10:04 amPamiętam, jak wprowadzałam się do nowego mieszkania i urządzaliśmy je to na początku chuchaliśmy i dmuchalismy, byleby nic nie popsuć. No i oczywiscie przy przenoszeniu szafki do sypialni zachaczyliśmy o próg i zarysowaliśmy drewno. Chodziłam smutna dwa dni, jednak stwierdziłam że mieszkanie jest do mieszkania a nie do ozdoby i trzeba mieć do tego dystans :-). Odpowiedz Jeżynka 25 marca, 2015 - 4:12 pmCenne rady. Właśnie zaczynam z mężem wyprowadzkę do nowego mieszkania więc na pewno z niektórych skorzystamy:) Odpowiedz Joanna 26 marca, 2015 - 11:36 amPomysł z taśma malarską jest genialny, dzisiaj wracam do domu i kleję na płytkach w kuchni różne warianty wielkości stołu. My też się przejechaliśmy się podczas projektowania, ślepo zawierzyliśmy projektantowi który potraktował nas jako kolejnego klienta do oskubania, bardzo wiele szczegółów niedopracowanych i nieprzemyślanych w łazience w kuchni z elektryką, gdzie po malowaniu ścian trzeba znowu robić bruzdy zmieniać położenia kranu bo np. nie da się zamontować składanej szyby itd. Bierzecie fachowca którego trzeba jednak sprawdzać i omawiać szczegóły z innymi osobami. Odpowiedz Ania 18 maja, 2015 - 8:25 pmTeż często wymierzam wielkość na kartonie – wizualnie to lepiej widać:) Może taśmę malarską teraz też będę używać 🙂 Odpowiedz Wojtek 24 października, 2015 - 2:50 amA ja ciągle siedzę nad wykończeniem mojego mieszkania. Pracuję na dwie zmiany i tak wykańczam od ponad roku. Wydawało mi się że zajmie to kilka godzin, jedną sobotę, a zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia, coś do odmalowania itp. Żona już ma dość mieszkania w ciągłym remoncie. Może ten weekend…. Odpowiedz Anonimowy 28 października, 2015 - 12:50 pmSprawdzam właśnie jakie są apartamenty na sprzedaż wrocław i dokładnie zapamietam Wszystkie Twoje porady postaram się uniknąć wszystkich błędów. Szczerze nie sądziłem, że jest to aż tak skomplikowane 🙂 Odpowiedz Anastazja 6 stycznia, 2016 - 4:30 pmCo do mebli, to my mieliśmy ten komfort, że teść jest stolarzem, więc wszystkie meble zrobił nam tak, jak chcieliśmy i jak było na to miejsce. Odpowiedz Ogrodnik 26 lutego, 2016 - 3:06 pmSamodzielne urzadzenie mieszkania może okazać się ryzykownym przedsięwzięciem. Może być tak, że straty w wyniku prób urządzenia na własną rękę mogą być większe niż wynajęcie firmy remontowej. Można poszukać profesjonalistów przez neta. Na portalach ogłoszeniowych firmy remontowe się ogłaszają przykładowo (…) Odpowiedz Patrycja 30 maja, 2016 - 10:49 amArtykuł przydatny! Warto bardzo dobrze zagłębić się w podobne tematy przed urządzaniem wnętrza! Za niedługo mnie to czeka więc przydatne informacje 🙂 Odpowiedz Magda 11 września, 2017 - 3:03 pmCiekawy tekst! Ja jestem dopiero na etapie „kredytobrania”, ale wkrótce dopadnie mnie gorączka urządzania. 🙂 Odpowiedz Laura 22 października, 2017 - 12:38 pm Odpowiedz Olga 31 października, 2017 - 7:33 amKupiliśmy mieszkanie od inwesplan i oni sami oferują ‚mieszkanie pod klucz’ . Jak kupowaliśmy nie miałam jeszcze zajawki ani czasu na urządzanie, teraz tylko dodatki wybieram , reszta z głowy, na lenia lekko 😀 Odpowiedz Tymon Malicki 21 lutego, 2018 - 3:26 pmJak sobie przypomnę, ile my mieliśmy wpadek podczas remontu mieszkania to aż włos na głowie się jeży 😉 Pociesza mnie tylko myśl, że przy kolejnym remoncie pójdzie sprawniej. Odpowiedz bravebeaver 18 lutego, 2019 - 12:09 pmWedług mnie trzeba byłoby urządzić setne mieszkanie, a i tak jest możliwość popełniania błędu. Według mnie to taki standard, nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego 🙂 Odpowiedz Zostaw komentarz
Problem z erekcją podczas pierwszego razu z kobietą Witam, mam 23 lata i od pół roku mam dziewczynę. Od jakiegoś czasu współżyjemy ze sobą, ale przytrafiła mi się niefajna sprawa - podczas gry wstępnej wszytko było ok., nawet podczas namiętnych pocałunków moja erekcja była w porządku, ale podczas nakładania prezerwatywy
Jesteś singielką i chcesz wreszcie kogoś poznać. Właśnie umówiłaś się na swoją pierwszą randkę, ale zaczynasz panikować. Boisz się, że nowa znajomość skończy się na jednym spotkaniu. Tylko spokojnie, wiedz, że strach przed pierwszym spotkaniem na żywo to powód, dla którego wielu singli rezygnuje z randek. Tak być nie musi! Potraktuj pierwsze spotkanie jako tzw. randkę zero, która pozwoli określić, czy jest między wami przepływ intelektualny, seksualny, czy jest "to coś" Poradniki przedstawiają żelazne zasady dotyczące spraw, których lepiej nie poruszać na pierwszej randce. Problem w tym, że wiele z nich to zwykle te, które są nam bliskie i mamy na ich temat wiele do powiedzenia Twoje potknięcie może się komuś wydać nie tyle żenujące, ile po prostu zabawne. Pozwól sobie na drobne wpadki, ale nie pozwól, by związana z nową sytuacją trema pokrzyżowała ci plany Więcej artykułów znajdziesz tutaj Tekst ukazał się z okazji Dnia Randki, który obchodzimy 27 maja. Z naszych rozmów z singlami wynika, że jednym z najczęstszych powodów, dla których odwołują randki, jest strach przed spotkaniem na żywo. Zupełnie niepotrzebnie, bo jeśli niczego nie ubarwialiśmy i byliśmy całkowicie szczerzy podczas rozmów online, to czy mamy się czego obawiać? Jeśli nie możesz przestać myśleć o tym, jak wypadniesz lub czy w ogóle warto poświęcać czas na to spotkanie, poznaj zasadę numer jeden, która brzmi: pierwsza randka to tzw. randka zero. Randka zero w zasadzie nie jest randką, a koleżeńską weryfikacją, czy między dwojgiem jest chemia. Randka zero pozwala określić, czy jest między wami przepływ intelektualny, seksualny, czy jest "to coś". A co najważniejsze — określa, czy jesteśmy ciekawi danej osoby, czy nie. Podejdź do niej z dystansem i po prostu nie daj się zwariować. Pierwsza randka to nie egzamin! Gotowa? A teraz kilka zasad, które powinnaś mieć z tyłu głowy, jeśli wciąż się nieco stresujesz: 1. Nie ukrywaj zdenerwowania za wszelką cenę Jeśli czujesz, że kompletnie nie panujesz nad sytuacją, po prostu mu o tym powiedz. Przecież nikt od ciebie nie wymaga, byś była wytrawną randkowiczką, która zawsze i w każdej sytuacji wie, co robić i jak się zachować. Denerwujesz się, że on zauważy twoje drżenie rąk? Powiedz mu o tym, obróćcie to w żart. Uwierz w to, że dla faceta pierwsza randka jest tak samo stresująca. Nie tylko ty jesteś podenerwowana. A fakt, że kobieta jest nieco onieśmielona, a bardzo zależy jej na tym spotkaniu, to dla każdego mężczyzny komplement. 2. Mów o rzeczach ci bliskich Prawie każda para, która ma się spotkać po raz pierwszy, ma problem z tym, jakie poruszać wtedy tematy. Wiele poradników przedstawia żelazne zasady dotyczące spraw, których lepiej nie poruszać na pierwszej randce. Problem w tym, że wiele z nich to zwykle te, które są nam akurat najbliższe i mamy na ich temat wiele do powiedzenia, jak np. praca, która wypełnia zdecydowaną większość naszego dnia. W porządku, możecie o niej porozmawiać. Pamiętaj tylko, aby nie przedstawiać jej w zbyt negatywnym świetle. Nie wypadniesz zbyt dobrze, jeśli już na pierwszym spotkaniu skupisz się na narzekaniu i marudzeniu. Nie wpłynie to też zbyt dobrze na atmosferę randki. Postaraj się mówić o tym, co jest bliskie twojemu sercu, co ci się podoba w tym, co robisz. Twój towarzysz na pewno doceni to, że wiesz, czego chcesz i potrafisz się temu poświęcić. 3. Patrz mu w oczy Uciekający wzrok nie budzi w nikim zbytniego zaufania. Nawet, jeśli jest to dla ciebie bardzo trudne i wymaga wiele wysiłku, spróbuj co jakiś czas zerknąć osobie, która ci się podoba, prosto w oczy. Nieśmiałe, pełne wdzięku i niepewności spojrzenie może obudzić w twoim wybranku skrajne emocje :) Dodatkowo, jeśli dostrzeże twoją tremę, być może poczuje, że powinien wziąć sprawy w swoje ręce i pomoże ci się przełamać. 4. Pokaż, że go słuchasz Nie musisz doskonale znać się na temacie, który on porusza. Pokaż jednak, że interesuje cię to, o czym mówi. Nie martw się i nie wpadaj od razu w panikę tylko dlatego, że on z pasją nawiązuje do bieżącej polityki albo ostatnich przełomowych wydarzeń w świecie najnowszych technologii. Jeśli przed spotkaniem udało ci się dowiedzieć, czym się zajmuje czy interesuje, spróbuj poszukać w internecie jakichś informacji na ten temat — lepiej zrozumiesz, o czym mówi, a jeśli coś wtrącisz, zabłyśniesz :) Nie musisz wchodzić w żadną dyskusję czy polemikę. Wystarczy, że okażesz zainteresowanie swoimi gestami. Gdy on mówi, nie rozglądaj się leniwie dookoła, bawiąc się od niechcenia kosmkiem włosów. Nie składaj rąk na piersiach — okażesz w ten sposób znudzenie. To nie tylko nie przełamie między wami lodów, a wręcz odwrotnie — obniży temperaturę spotkania do minimum. W sytuacji podbramkowej najlepiej się po prostu uśmiechnąć i rozładować sytuację - 5. Porażkę obróć w żart Podczas randki masz mnóstwo okazji, by pokazać się z jak najlepszej strony i zdobyć serce "swojej randki". I tyle samo, by pozwolić, by zawładnęła tobą paraliżująca nieśmiałość. Albo co gorsza, by popełnić jakąś gafę, której rzecz jasna nigdy sobie nie wybaczysz. Cóż, nikt nie jest idealny. Przypomnij sobie, ile twoich ulubionych scen filmowych dotyczy właśnie jakiejś wpadki, która jest równocześnie początkiem wielkiej miłości. Twoje potknięcie może się komuś wydać nie tyle żenujące, ile po prostu zabawne. Pozwól sobie na drobne wpadki, ale nie pozwól, by związana z nową sytuacją trema pokrzyżowała ci plany. W sytuacji podbramkowej najlepiej się po prostu uśmiechnąć i rozładować sytuację. 6. Poczuj się pewna przed randką Tu sprawa jest prosta. Po prostu zadbaj o to, byś dobrze się czuła sama ze sobą. A więc: seksowny, ale wygodny strój i lekki makijaż. Idź dzień wcześniej do kosmetyczki albo fryzjera. Nie musisz robić wielkich rewolucji — wystarczy, że poczujesz się lepiej, nieco bardziej atrakcyjna, odświeżona. Podczas spotkania nie będziesz się zastanawiać, czy dobrze wyglądasz — skupisz się na tym, co najważniejsze. Przed wyjściem z domu możesz na rozluźnienie wypić lampkę wina. Jedną lampkę! Nie przesadź z ilością alkoholu ani przed, ani w trakcie randki. Skutki mogą być niezbyt przyjemne — zarówno dla ciebie, jak i dla twojego towarzysza. Spotkaj się lub zadzwoń do przyjaciółki, mamy, koleżanki. Niech przypomną ci swoje pierwsze randki i pomogą ci się przygotować do spotkania — umalować, dobrać buty czy torebkę. To na pewno doda ci otuchy. 7. Nie oczekuj zbyt wiele Ta myśl może zrujnować wasze spotkanie już w pierwszych minutach. Oczywiście, najchętniej spotkałabyś się z kimś, kto okaże się świetnym kompanem, partnerem na dobre i złe. Pamiętaj jednak, że możecie być z kompletnie innych planet. Jeśli o tym zapomnisz, będziesz spięta i nie pokażesz swojego prawdziwego oblicza. Potraktuj pierwszą randkę jak dobrą zabawę. Nie stawiaj sobie za cel, że tu i teraz poznasz miłość swojego życia. To się raczej nie uda. Nie układaj też czarnych scenariuszy — tak, to trudne, ale postaraj się myśleć pozytywnie. Albo jeszcze lepiej — nie nastawiaj się na nic. Jeśli randka okaże się wspaniałym doświadczeniem, tym większą będziesz miała niespodziankę. Dodaj do powyższych zasad trochę uprzejmości, nieco skromności i dużo uśmiechu. Patrz na sytuację z dystansem i po prostu nie daj się zwariować. Pierwsza randka to nie egzamin! Źródło: Podczas pierwszego razu można zajść w ciąże. Błona dziewicza nie jest szczelna więc nie stanowi bariery dla plemników. Seks bez zabezpieczenia zarówno za pierwszym razem, jak i za każdym następnym może zakończyć się niechcianą ciążą. Czy każdy seks kończy się orgazmem? Rzadko kiedy kobieta podczas pierwszego razu przeżywa
Data utworzenia: 12 listopada 2019, 17:46. Pierwsze posiedzenie Sejmu IX Kadencji i od razu poważne faux-pas. Janusz Korwin-Mikke został przyłapany na drzemce w sejmowej ławie. Moment, kiedy polityk słodko spał, uwiecznił Robert Biedroń. Czyżby posłowi Konfederacji brakowało zapału do pracy w parlamencie? Okazuje się, że 77-letni polityk zaliczał podobne wpadki już w poprzednich latach. Janusz Korwin Mikke śpi pod czas przemowy premiera Janusz Korwin-Mikke wrócił do Sejmu po 26 latach i od razu oddał się w objęcia Morfeusza. Zmęczyła go codzienna praca, czy może znudziły przemówienia kolegów? Na gorącym uczynku przyłapał go Robert Biedroń, który nie mógł powstrzymać się od uszczypliwego komentarza. "Janusz! Sejm RP to nie Twoja osobista sypialnia, obudź się z letargu" - napisał Biedroń na Twitterze. Internauci, którzy komentowali zdjęcie, natychmiast zwrócili uwagę, że to nie pierwsza taka wpadka. Janusz Korwin-Mikke chętnie drzemał także w Brukseli, kiedy był jeszcze posłem do Parlamentu Europejskiego. Tam został sfotografowany w podobnej sytuacji w trakcie przemówienia włoskiej minister rozwoju gospodarczego Federicy Guidi. W polskim Sejmie polityk Konfederacji już cztery lata temu został przyłapany na drzemce. Janusz Korwin-Mikke zasnął także podczas pierwszego posiedzenia Sejmu VIII kadencji, które odbyło się w 2015 roku. Został tam zaproszony jako gość. Wtedy jego drzemkę zarejestrowały kamery telewizyjne. Zobacz także Zobacz także: Baleriny? Kapcie? W czym przyszedł Janniger do Sejmu? Skąd Szymon Hołownia weźmie pieniądze na kampanię? /3 Co za wpadka! Janusz Korwin-Mikke zasnął w Sejmie Twitter Robert Biedroń przyłapał polityka na drzemce. /3 Co za wpadka! Janusz Korwin-Mikke zasnął w Sejmie Damian Burzykowski / Polityk był znudzony, czy zmęczony? /3 Co za wpadka! Janusz Korwin-Mikke zasnął w Sejmie Damian Burzykowski / Czyżby Janusz Korwin-Mikke nie był jeszcze gotowy na cztery lata ciężkiej pracy w Sejmie? Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
Dzień dobry, Mam problem. W poniedziałek po raz pierwszy kochałam się ze swoim chłopakiem. Od początku stosunku użyliśmy zabezpieczenia prezerwatywę która nie pękła i nie zsunęła się. Wytrysk mojego chłopaka był na zewnątrz, nie na moim ciele. Podczas stosunku bardzo krwawiłam ale jak później zau
Grobowiec w autokarzeRocznicowa niespodziankaMikołaj na RinguZaginiony pilot„Janusze i Grażyny” w hotelowej restauracji Wpadki w podróży zdarzają się nawet najlepszym. Mikołaj przez pewien czas związany był z branżą turystyczną i często podróżował zawodowo. Podczas tych wyjazdów przydarzały się różne historie – czasami zabawne, a czasami mniej. Posłuchajcie kilku z nich. Grobowiec w autokarze Jak wielu Polaków również i Pan Marian, który wybrał się na objazdówkę po Włoszech, lubił raczyć się procentami. Kiedy tylko minęliśmy granicę z Czechami, otworzył pierwszą butelkę swojej własnej nalewki i zaczął ją spożywać w samotności na ostatnim miejscu w autokarze. Długo nie trwało, a w ruch poszła kolejna. Po pewnym czasie Pan Marian poczuł, że powieki zaczynają mu opadać, a świat odpływa w dal. Jego żona uprosiła kierowców, aby Ci pozwolili zdrzemnąć się jej mężowi w tzw. „szlafce”. Jest to niewielka przestrzeń, w której sypiają kierowcy podczas podróży. Pana Mariana ułożono do snu i pojechaliśmy dalej. Droga była płaska jak stół, więc i autokarem nie kołysało. Po około pół godzinie usłyszeliśmy wielki rumor, a zaraz po nim krzyk: „Ratunku! Wyciągnijcie mnie stąd, nie zakopujcie mnie!”. Kilkoro innych pasażerów zaczęło się śmiać. Po chwili, otworzono drzwi do „szlafki” i wypuszczono Pana Mariana. Biedak przebudził się w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu i przestraszył się, że go zakopują w grobie. Obiecał, że już nie weźmie alkoholu do ust i do końca wyjazdu faktycznie tak było. Czasami wpadki w podróży mogą wyjść nam na dobre. Rocznicowa niespodzianka Wyobrażacie sobie 45 lat życia w małżeństwie? Jak dla nas pan Roman jest bohaterem, a pani Krysia świętą. Całe życie ciężko pracowali i nigdy nie wyjeżdżali poza granice Polski. Kiedy więc w końcu przeszli na zasłużoną emeryturę, postanowili, że „zaszaleją” i wybiorą się nad ciepłe morze do wymarzonej Grecji. Niestety okazało się, że stać ich tylko na wycieczkę autokarową. Pan Roman miał chorobę lokomocyjną i bał się długiej, trwającej ponad dobę jazdy. Postanowili, że do Grecji pojedzie tylko Pani Krysia, zrobi dużo zdjęć i wszystko mu opowie. Nadszedł dzień wyjazdu. Pan Roman odprowadził żonę na miejsce zbiórki i jak na dżentelmena przystało, sam schował bagaż do luku w autokarze. Pocałowali się czule jak para nastolatków na pożegnanie i Pani Krysia ruszyła na swoje 7-dniowe wakacje życia. Piękna plaża, słońce i miła atmosfera bardzo jej się podobały, a do tego jeszcze ten młody rezydent, który wszystko potrafił ogarnąć. Codziennie przed snem dzwoniła do męża i z wypiekami na policzkach opowiadała, co zobaczyła, co jadła i z kim tańczyła na wieczornych dyskotekach na plaży. W końcu nastał dzień powrotu. Pani Krysia ustawiła się w pierwszym szeregu do autokaru. Kierowca wyczytywał kolejne nazwiska, ludzie wsiadali do środka, a Pani Krysia stała dalej. W końcu mężczyzna zamknął listę. Kobieta podeszła do niego i spytała: „A ja?”. Sprawdzili jeszcze raz, ale niestety nie znaleźli jej nazwiska. Pani Krysia zalała się łzami. Kierowca postanowił zadzwonić i po chwili sprawa się wyjaśniła. Pan Roman zrobił swojej żonie niespodziankę i dokupił jej dodatkowe trzy dni wypoczynku nad greckim morzem. Czy zrobił to z miłości, czy może z chęci złapania oddechu po tych 45 latach razem, tego nie wiemy. Wpadki w podróży się zdarzają. Nam może uśmiech zagościł na twarzy, pani Krysia została jednak w Grecji ze łzami w oczach. Mikołaj na Ringu Pewnego razu Mikołaj, który miał wyjechać z wycieczką do Wielkiej Brytanii, spóźnił się i musiał dogonić własnym samochodem autokar. Udało mu się to dopiero na obwodnicy Berlina, nazywanej Ringiem. Zadzwonił do kierowcy, samochód zostawił na dużym parkingu przy stacji benzynowej i pojechał do Londynu. Cały wyjazd poszedł jak po maśle i wszyscy byli zadowoleni. Wracając Mikołaj poprosił kierowcę, aby ten zatrzymał się na Ringu i wysadził go przy samochodzie. Niestety, żaden z nich nie pomyślał, że obwodnica Berlina to wielopasmowa autostrada, po której z dużą szybkością porusza się duża liczba samochodów. Kierowca wysadził Mikołaja, ale po drugiej stronie autostrady, co zresztą jest normalne i oczywiste. Nasz bohater nie zastanawiał się długo i zarzucił plecak na ramię. Pomyślał: „Nie ma problemu – przebiegnę”. Kiedy podszedł do krawędzi jezdni zauważył, że nie będzie to takie proste. Tym bardziej, że nagle za plecami usłyszał dźwięk policyjnej syreny. Patrol motocyklowy przyglądał mu się z ciekawością: „Ma pan zamiar wbiec na autostradę?”, „Kto? Ja? Nie, tak tylko tu sobie stoję”. Stał tak 15 minut, a policjanci za nim. W końcu jeden z nich zaczął się śmiać. Zszedł z motocykla i kazał iść za sobą. Weszli obaj na niewielkie wzniesienie skryte za drzewami. Nad autostradą była przerzucona wąska kładka, ogrodzona łańcuchem i kłódką. „Możesz przejść, tylko uważaj” usłyszał Mikołaj. Po chwili był już przy swoim samochodzie. Takie wpadki w podróży mogą skończyć się tragicznie, warto więc przygotować się na podobne sytuacje wcześniej. Zaginiony pilot Słyszeliście kiedyś o pilocie wycieczki, który zgubił swoją grupę? Nie? To posłuchajcie. Wybraliśmy się na wycieczkę do Londynu. Grupa liczyła około 35 osób i była mocno zintegrowana, co ułatwiało jej prowadzenie. Pierwsze atrakcje poznane, wszyscy zadowoleni i podekscytowani wizytą w kilku kolejnych ciekawych muzeach. Aby się tam dostać, musieliśmy dojechać do nich metrem, które okazało się dość zatłoczone. Wszyscy sprawnie przeszli przez bramki i ustawili się na peronie. Z ust pilota padły zdania: „Wsiadamy szybko i wysiadamy na ósmej stacji. Proszę się mnie pilnować”. Kiedy wagony podjechały, wysypał się z nich tłum i zrobiło się zamieszanie, ale grupa wsiadła do środka. Pociąg ruszył i wtedy okazało się, że są wszyscy, brakuje tylko… pilota wycieczki, który nie zdążył wsiąść. Historia dobrze się skończyła. Mikołaj przejął rolę szefa grupy z jej lekkimi oporami i wysiedliśmy na odpowiedniej stacji. Po kilku minutach kolejnym pociągiem dojechał pilot i mogliśmy kontynuować zwiedzanie. „Janusze i Grażyny” w hotelowej restauracji Czy sytuację tę można podciągnąć pod wpadki w podróży? Może nie do końca, ale dodajemy ją ku przestrodze dla zbyt zachłannych. Kończyła się dwutygodniowa objazdówka po Francji. Uczestnicy trochę już zmęczeni szykowali się do powrotu. Przed nami było kilkanaście godzin jazdy autobusem. Restaurację hotelową otwierali o 8:00 i na tę porę miało być śniadanie. Większość ludzi dotarła około 8:15. Na wystawionych talerzach i półmiskach pustki. Nikt nie jadł, więc pewnie jeszcze nic nie podano. Poszliśmy do kuchni i pytamy, kiedy to zrobią. A tam wielkie zdziwienie i konsternacja. Przecież o 8:00 wszystko było wyłożone na stołach. Razem z pracownikami hotelu zrobiliśmy prywatne śledztwo. Po chwili znaleźliśmy winowajców – dwie pary z naszej wycieczki. Schowani za filarami jakby nigdy nic przygotowywali sobie bułki na podróż. Uzbierał się już ich spory stosik, w końcu zawinęli prowiant dla całej grupy. Myślicie, że się przejęli? Kompletnie. Chwila rozmowy z hotelarzami i sprawa załatwiona. Na „szwedzki stół” wjechały nowe produkty, ale… przy drzwiach do restauracji stanęło dwóch kelnerów. Nie wypuszczali nikogo z jedzeniem na zewnątrz. Nasze dwie pary musiały zjeść wszystko na miejscu. Pilnowała ich też cała grupa. Do końca podróży nie odezwali się już do nikogo, nie wychodzili też na posiłki na postojach, za to często widziano ich w okolicach toalety. Pamiętajcie – „januszostwo” nie popłaca. Wpadki w podróży to chleb powszedni wszystkich pracowników biur podróży. Czasami są one zabawne, niekiedy niestety kończą się niewesoło. Pamiętajcie, aby w podróży zachowywać się odpowiedzialnie i dbać o siebie, jak i współtowarzyszy. A Wam przydarzyły się jakieś niespodziewane wpadki w podróży?
4KnK.
  • cnm39nxd0n.pages.dev/40
  • cnm39nxd0n.pages.dev/162
  • cnm39nxd0n.pages.dev/347
  • cnm39nxd0n.pages.dev/168
  • cnm39nxd0n.pages.dev/163
  • cnm39nxd0n.pages.dev/250
  • cnm39nxd0n.pages.dev/192
  • cnm39nxd0n.pages.dev/271
  • cnm39nxd0n.pages.dev/67
  • wpadki podczas pierwszego razu